Świat łatwo zachłysnął się energetycznym dobrobytem. Surowce energetyczne były tanie i łatwo dostępne. Żartowano, że w Arabii Saudyjskiej trzeba się namęczyć, by znaleźć wodę, ale wystarczy wbić łopatę w piasek, a już tryska ropa. Szybko jednak przyszła refleksja, że zasoby Ziemi, jakkolwiek byłyby wielkie, nie są nieograniczone. Kiedyś muszą się skończyć. I co wtedy? Czy możliwe jest życie bez ropy i gazu? Trudno to sobie wyobrazić, bo na ropie i gazie zbudowana jest współczesna cywilizacja. Czy tego chcemy, czy nie, każdy z nas jest hydrocarbone man, czyli człowiekiem węglowodorowym, jak nazywa nas słynny ekspert w dziedzinie energetyki Daniel Yergin, współzałożyciel i szef firmy badawczej Cambridge Energy Research Associates.
Pierwszym, który przedstawił ponurą wizję przyszłości człowieka węglowodorowego, był amerykański geofizyk Marion King Hubbert. W 1956 r. sporządził on model rezerw ropy. Z jego wyliczeń wynikało, że wydobycie ropy w USA osiągnie swój szczyt między 1965 a 1970 r., a potem zacznie się kurczyć. Teoria szczytu wydobycia ropy, zwana Peak Oil, zyskała szybko liczną rzeszę zwolenników. Przybyło ich szczególnie wielu w latach 70., kiedy rzeczywiście wydobycie w USA zaczęło się kurczyć. Wydawało się, że jego teoria ma charakter uniwersalny i można ją zastosować do innych paliw kopalnych.
Teorię Hubberta twórczo rozwija brytyjski geolog naftowy Colin Cambell, założyciel Stowarzyszenia Badań nad Szczytem Naftowym i Gazowym (Association for the Study of Peak Oil and Gas). Twierdzi on, że od 1980 r. świat zużywa ropę w szybszym tempie, niż udaje się odkrywać nowe złoża, więc kryzys energetyczny jest tylko kwestią czasu.