W dyskusji na temat przyszłości energetycznej świata co do jednego wszyscy się zgadzają: najczystszą i najbardziej ekologiczną energią jest ta, której nie zużyjemy. Powstało nawet publicystyczne określenie jednostki niezużytej energii – negawat. Brzmi to jak żart, ale ma całkiem racjonalne podstawy. Energią bowiem gospodarujemy w sposób rozrzutny i nieroztropny. Moglibyśmy nasze potrzeby zaspokoić dużo mniejszą ilością paliw i energii bez obniżania standardu życia, gdybyśmy zatroszczyli się o efektywność energetyczną. Myślą o tym nie tylko kraje bogate, ale także władze Chin, które w obecnym planie pięcioletnim (2011–15) założyły ograniczenie energochłonności oraz natężenia emisji.
Ideałem jest tzw. wzrost zeroenergetyczny, czyli sytuacja, w której wzrostowi PKB nie towarzyszy wzrost zużycia energii. Czy to możliwe? Eksperci przekonują, że w Polsce akurat to może się udać, bo kraj ma spore niewykorzystane rezerwy w tej dziedzinie. W minionym dziesięcioleciu udało się już obniżyć energochłonność polskiego PKB (ilość energii zużytej na jednostkę produktu krajowego brutto) o ok. 30 proc. Zużycie energii elektrycznej w tym czasie rosło o ok. 1,2 proc., podczas gdy wzrost PKB wyniósł średnio 3,8 proc. rocznie. Energochłonność polskiego PKB jest jednak wciąż bardzo wysoka – 537 kWh na 1 tys. euro PKB, podczas gdy np. w Niemczech jest to 269 kWh. Oczywiście jest to po części efektem struktury polskiego przemysłu z dużym udziałem energochłonnych, a mniej dochodowych branż.
Co można w tej dziedzinie zrobić? Przejście z żarówek tradycyjnych na energooszczędne wymuszone przepisami UE i coraz ostrzejsze normy zużycia energii dla nowych urządzeń to tylko drobny element.