Otóż cała postać człowieka miała cztery ręce i nogi w tej samej ilości, i dwie twarze, czworo było uszu, dwie okolice wstydliwe i tam dalej. Strasznie to były silne istoty i okropnie wolnomyślne, tak że się zaczęły zabierać do bogów”. Zeus, stojący na czele Olimpu, postanowił ukrócić te zapędy: „Ja ich teraz poprzecinam każdego na dwie połowy. I tęsknić zaczęło każde za swoją drugą połową. I niektórzy życie całe pędzą tak przy sobie”.
Antyczna koncepcja połówek, groteskowo nakreślona przez Platona w „Uczcie”, darzona jest potężnym kultem w monogamicznej kulturze Zachodu. Współcześni w miłości upatrują kleju, który doskonale połączy niegdyś rozcięte przez Zeusa połówki. Niestety, trwałość tego kleju nad wyraz często rozczarowuje.
Co zatem nas tylko pcha ku sobie, a co prawdziwie łączy?
Uroda
W pierwszej połowie lat 80. XX w. w nauce dominował pogląd, zgodnie z którym kryteria piękna są subiektywne. Dziś już wiemy, że to nieprawda. Nancy Etcoff, autorka bestselleru „Przetrwają najpiękniejsi” słusznie zauważyła, że piękno stanowi „rodzaj biologicznej adaptacji, w którą wyposażony jest obserwator”. Współcześni mężczyźni i kobiety żywią słabość do tych cech wyglądu przedstawicieli płci przeciwnej, które pomocne są w odniesieniu sukcesu reprodukcyjnego. Mechanizmy działają na poziomie nieświadomym, a ludzkie gusta uwarunkowane są specyfiką wyborów seksualnych dokonywanych przez praprzodków.
Wartość reprodukcyjna kobiety związana jest nierozłącznie z jej młodością i urodą. Ponieważ nie istnieją żadne bezpośrednie sygnały zdradzające owulację oraz płodność, mężczyźni są zmuszeni korzystać z sygnałów pośrednich, jak atrakcyjność fizyczna.