Joanna Drosio-Czaplińska
7 lutego 2014
Po co nam dzieci
Ludzie powołują je na świat z różnych powodów – czy zawsze uczciwych.
Mieć czy nie mieć
W świecie zachodnim coraz mniej ludzi decyduje się na dzieci. W Europie już co piąta kobieta w wieku 40–45 lat nie ma potomstwa, a liczba bezdzietnych małżeństw w ciągu dwóch dekad wzrosła z 7 proc. do 14 proc. Trzykrotnie mniej dzieci mają kobiety wykształcone i dobrze zarabiające. Zmiany, jakie zaszły w stylu życia wielkomiejskich społeczeństw, umożliwiają wybór. Małżeństwo nie jest już sposobem na przetrwanie, na usamodzielnienie się.
Mieć czy nie mieć W świecie zachodnim coraz mniej ludzi decyduje się na dzieci. W Europie już co piąta kobieta w wieku 40–45 lat nie ma potomstwa, a liczba bezdzietnych małżeństw w ciągu dwóch dekad wzrosła z 7 proc. do 14 proc. Trzykrotnie mniej dzieci mają kobiety wykształcone i dobrze zarabiające. Zmiany, jakie zaszły w stylu życia wielkomiejskich społeczeństw, umożliwiają wybór. Małżeństwo nie jest już sposobem na przetrwanie, na usamodzielnienie się. Alternatywy dla związków małżeńskich mają swoje anglojęzyczne nazwy, które zastąpiły przaśną „kocią łapę”. Np. LAT (ang. – Living Apart Together, czyli razem, ale osobno) – tworzące go pary nie mieszkają razem, nie chcą wspólnych zobowiązań, kredytów, dzieci. Są też Dinksi (Double Income No Kids) – ci zdecydowali się na mieszkanie pod jednym dachem i dzieci też nie chcą. Coraz więcej osób żyje w pojedynkę. Nie czują już społecznej presji, ponieważ nikt nie nazywa ich starym kawalerem/panną. Słowo singiel nie ma negatywnych konotacji nawet w konserwatywnej Polsce. Choć też jesteśmy jako społeczeństwo dziwnie rozdwojeni. Z jednej strony brak dzieci nadal dość powszechnie jest uważany za życiową porażkę, a ci, którzy z nich rezygnują – za dziwaków. Z drugiej – rodzicielstwo coraz częściej odkładane jest na później, ponieważ kojarzy się z ograniczeniami. – Kobiety boją się zależności od mężczyzn, a mężczyźni – długotrwałego zobowiązania. Myślą sobie, że niewiele jeszcze osiągnęli, mają potrzebę eksponowania swojego statusu materialnego – diagnozuje problem Jacek Masłowski z Warszawskiego Ośrodka Psychoterapii i Psychiatrii. – Mężczyzna mówiący, że pracuje siedem dni w tygodniu po 10 godzin na dobę, mający pieniądze, postrzegany jest jako człowiek sukcesu. Ale gdyby powiedział, że wychowuje dzieci, oznaczałoby, że nieudacznik. Z jednej zatem strony zajmowanie się dziećmi ma wciąż niski status społeczny. Ale z drugiej – bezdzietne kobiety też czują się dyskryminowane. Fotografka Izabela Moczarna-Pasiek, autorka projektu „Bezdzietne matki”, zaprosiła kobiety, by opowiedziały swoją historię i pokazały twarz. Wiele z nich okłamuje najbliższych, przekonując, że są bezpłodne, „bo nie mają już siły się tłumaczyć”. Projekt ma sprowokować publiczną dyskusję na temat stereotypu kobiecości, który zakłada, że najlepszą formą samorealizacji jest dla kobiety macierzyństwo. Artystka wkłada kij w mrowisko: – Kobieta, która urodziła, udowodniła już, że jest pełnowartościowa. Jest społecznie doceniona, nabiera jakichś życiowych kompetencji. W naszej kulturze matka jest najważniejsza i najmądrzejsza. Mówi się nawet, że „zawsze wie, co dla dziecka dobre”. To szkodliwy mit. Myślę, że świadome macierzyństwo to ciężka praca nad samym sobą. Źle się dzieje, gdy kobieta kryje się za wizerunkiem matki, bo boi się świata. Skończmy z kultem matki Polki. Zabić pustkę Najsmutniejsze, że choć dzieci jest tak mało, to tak wiele z nich powołanych zostało do życia dla załatwienia spraw dorosłych. Rodzice oczekują wiele, nie dając niczego, choć żyją w przekonaniu, że poświęcają się bez granic. Psychoterapeuta Jacek Masłowski tłumaczy, że dziecko często przychodzi dziś na świat z „misją”. Za najbardziej szlachetnymi w sferze werbalnej motywacjami może kryć się nieuświadomiona, bezwzględna intencja. Wtłaczane jest ono w role przedziwne, np. prezent dla dziadków, którzy nudzą się na emeryturze. Kultura uwiarygadnia różnego rodzaju „szlachetne” motywacje, bo pewne ludzkie gry są stare jak świat. Bardzo często – pojawia się więc ono po to, by poprawić relację z partnerem, zorganizować czas i być jedynym sensem życia. Ludzie wpadają na pomysł, że skoro im się nie układa w związku, to wszystko się zmieni, gdy na świecie zawita potomek. Co się dzieje w sytuacji, gdy między małżonkami toczy się psychologiczna gra? – Może być tak, że jedno z rodziców zwiąże dziecko ze sobą, nastawiając przeciwko drugiemu, albo będzie rywalizować o względy, pokazując, że jest fajniejszym rodzicem. A podczas rozwodu obsadzi je w roli sojusznika przeciwko małżonkowi. Dziecko ma wtedy konflikt lojalnościowy i cierpi, bo kocha tatę i mamę po równo – tłumaczy Jacek Masłowski. Inną, wiecznie żywą grą obciążającą małego człowieka jest rola polisy na życie. Kobieta wybiera na prokreatora mężczyznę z dobrym statusem materialnym. Nawet dobrze sytuowane kobiety szukają na swoich partnerów mężczyzn z tzw. pozycją. Masłowski zastrzega jednak, że nie zawsze chodzi o polisę-alimenty. Może ku dziecku skłaniać kobietę silna toksyczna miłość, zależność – myśli ona, że zwiąże w ten sposób mężczyznę ze sobą. I do tego jest jej ono potrzebne. Czy pokocha dziecko? Różnie bywa. A co, jeśli wymarzony królewicz się nie przydarza? Kobieta decyduje się na samotne macierzyństwo – przypadkowy kochanek, banki nasienia – możliwości są. Jeśli motywem jest to, żeby nie starzeć się samotnie, to znów dziecko jest w użyciu. Jeśli ktoś nie chce zrozumieć, dlaczego nie potrafi stworzyć więzi z drugim człowiekiem, to na pewno będzie miał problem z więzią z dzieckiem. – Czerwone światło zapala mi się, gdy słyszę „chcę mieć kogoś do kochania”. Czuję, że pod tą motywacją kryje się opuszczona dziewczynka, z której potrzebami nikt się nigdy nie liczył. Zaplata więc sidła na swoje dziecko, które uwikła i w przyszłości będzie musiało jej dać to, czego sama nie dostała. A dzieci nie są od tego – obnaża smutną prawdę Masłowski. Wśród tak motywowanych osób można spotkać często tych, co zapisują potem dziecko na lekcje chińskiego, gry w tenisa, na pianino, jazdę konną, balet, rysunek... Taki rodzic myśli o dziecku jak o lalce, której da się zaimplantować oprogramowanie, żeby robiła to, co on chce. Dzięki temu pozbywa się dziecka, nie spędzając z nim czasu, i spodziewa sukcesów – świadectwa z czerwonym paskiem, zwycięskich konkursów. Ludzie, którzy pokładają w potomku tak olbrzymie nadzieje, nie są w stanie zobaczyć nowego, osobnego człowieka i dostrzec, że to nim trzeba się zająć. Taki maluch od samego początku jest w użyciu – tak mówią o tym psychologowie. I wiele jest nadużyć. Pojawiają się, gdy rodzice nie poradzili sobie z ciężarem własnego dzieciństwa, bo nawet nie wiedzą, że coś dźwigają. Mówią: „dbam o przyszłość mojego dziecka”. Często stoi za tym nieumiejętność tworzenia więzi, ucieczka od bliskości. Sposobem na unikanie małego człowieka jest też oddanie go pod opiekę babciom, nianiom, żłobkowi, byle nie spędzać z nim czasu. Dziecko uczy się wtedy, że bezpieczniej będzie nie przywiązywać się. Buduje się w nim przekonanie, że nie zasługuje na czas ukochanej osoby, na miłość. W dorosłości czerpie przyjemność tylko z rywalizacji i sukcesów. – A przecież to niemożliwe, żeby przez całe życie było tylko dobrze. Rodzice tacy zaszczepiają w dziecku przekonanie, że tylko wybitni mogą znaleźć pracę i godnie żyć. Że życie ma sens, gdy się jest prawnikiem, lekarzem, bankowcem, menedżerem… Kimś. Wszystko, co nie ma prestiżu, jest niezadowalające, marne. A gdzie przyzwolenie na różnorodność, słabość, własną kruchość. Śmiertelność? Z tym też trzeba się w życiu zmierzyć – kreśli zagrożenia psychoterapeuta. Oddać ból Dlaczego uciekamy od dziecka, które powołaliśmy na świat? Dlaczego bliskość jest taka trudna? Bo tak bardzo irytuje bezradność dziecka, nieudolność, słabość. W Internecie są fora, na których ludzie piszą otwarcie, że nie kochają własnych dzieci. A wręcz się nimi brzydzą. Z niechęcią podcierają nos, zmieniają pieluchę. Potem z trudem znoszą „ten jazgot”, „to ryczenie”, „tego małego przygłupa”, „zabierającego życie jamochłona”, „potwora, który kombinuje, jak zrobić na złość”. Kobiety, na które najczęściej spada trud wychowania dzieci, piszą o tym anonimowo, twierdząc, że nikomu się z tego nie zwierzają. Opowiadają, że blokują pokarm tuż po porodzie, nie przytulają, „bo się przyzwyczai”. Dają klapsy, „bo gnój nic nie rozumie”. Problem w tym, że jeśli ktoś czuje tak olbrzymią niechęć do dziecka, to czuje ją też do samego siebie. Prawdopodobnie tak samo został potraktowany w dzieciństwie – był odrzucany, unieważniany, ośmieszany, szarpany, bity „klapsem dawanym z miłością”. I to kojarzy z bliskością. Jednak tych złych rzeczy nie pamięta. Do trzeciego roku życia nie mógł – tak jesteśmy zaprogramowani, a po trzecim, gdy jest szansa wygrzebać coś z pamięci, zadziałały już mechanizmy obronne – wyparliśmy co złe, żeby jakoś sobie z krzywdą poradzić. Przechować w pamięci obraz dobrego rodzica, bo właśnie tego chce każde dziecko. Pierwsze lata życia kształtują w nas zarówno wzór bliskości, jak i tzw. Ja cielesne, czyli to, jak będziemy odczuwali własne ciało w przyszłości. Od tego zależy m.in., czy będziemy dziecko przytulać i czy uda nam się stworzyć bliskość. Opiekując się maluchem, odtwarzamy to, co jest głęboko wryte w nasze ciało. Bezbronne, malutkie dziecko budzi wspomnienia zrzucone do strefy mroku. Jest tam strach przed słabością, kruchością, niedoskonałością. Skąd się bierze? Stąd, że w dzieciństwie rodzice konsekwentnie odcinali nas od ciała – szarpali za ręce, gdy nie dotrzymywaliśmy im kroku, bili, gdy się przewróciliśmy i płakaliśmy. Gdy chciało się siku, krzyczeli, żeby wytrzymać. Wpychali na siłę jedzenie, choć nie byliśmy głodni, ale tylko w ten sposób potrafili okazać troskę. Człowiek odcinany od swoich emocji uczy się, że słabość równa się marność i sobie na nią nie pozwala. Nie pozwala sobie na lęk i smutek. Gdy pojawia się dziecinka, która ma to wszystko na wierzchu, budzi niechęć. Skrzywdzony dorosły nie chce utożsamiać się ze słabością, której dawno zaprzeczył. Rodzicielstwo jest trudne również dlatego, że przy dziecku przeżywamy własne dzieciństwo. Gdy jesteśmy już rodzicami, może nie być czasu ani chęci, by ten proces zrozumieć, choć sygnały ostrzegawcze, że nie jest dobrze, si
Pełną treść tego i wszystkich innych artykułów z POLITYKI oraz wydań specjalnych otrzymasz wykupując dostęp do Polityki Cyfrowej.