Dla tych, którzy zmagają się z nowotworami krwi, cudzy szpik kostny jest szansą na powrót do zdrowia. Ale przeszczep szpiku – choć nie jest skomplikowanym zabiegiem w sensie technicznym – niesie ze sobą potężne obciążenia psychiczne. Dla pacjenta – ponieważ nie zawsze gwarantuje wyleczenie i wiąże się z ryzykiem rozmaitych, nawet śmiertelnych powikłań. Dla lekarza – ponieważ o tym wszystkim musi pacjenta powiadomić, wiedząc jednocześnie, że to jedyna szansa, by go uratować. Dla dawcy wreszcie – ponieważ zabieg pobrania życiodajnych komórek owiany jest licznymi przesądami i lękami.
Jednak ci, którzy – w jakiejkolwiek roli – przeszli przez przeszczep, mówią, jak on niesłychanie zmienia obraz tego, co w życiu ważne i najważniejsze, co określa jego sens. Zarówno ciężka choroba, jak i dawstwo mogą prowadzić do życia bardziej świadomego. Oto trzy opowieści z pola walki, trzy punkty widzenia – lekarza, pacjenta i dawczyni.
Na koniec mówię: proszę zapomnieć o powikłaniach
Prof. Andrzej Hellmann, kierownik Kliniki Hematologii i Transplantologii Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego
Najtrudniejsze dla pacjenta przy allogenicznych przeszczepach szpiku (od dawcy rodzinnego albo niespokrewnionego) jest chyba zaakceptowanie ryzyka. Przeszczepy są dziś typowym postępowaniem u chorych z ostrą białaczką. Najpierw leczymy ich tak, by uzyskać remisję choroby. O przeszczepie rozmawiamy, gdy czują się zupełnie dobrze. A my musimy im powiedzieć, że istnieje 70 proc. ryzyka, iż w ciągu pół roku ta choroba się wznowi. Przeszczep wydatnie zwiększa szanse, że do tego nie dojdzie. Zwykle daje ponad 50–60 proc. szans, że białaczka nie wróci.