Ja My Oni

Zgoda między piętrami, czyli prof. Bogdan de Barbaro o tym, jak naprawić relacje w rodzinie

Bogdan de Barbaro: Jak naprawić rodzinę?

Prof. Bogdan de Barbaro Prof. Bogdan de Barbaro Leszek Zych / Polityka
O terapii, której zadaniem jest naprawienie relacji w rodzinie, mówi prof. Bogdan de Barbaro, psychoterapeuta i psychiatra, wykładowca UJ.
O ile prawa dotyczące konfliktów intrapsychicznych zmieniają się wraz z ewolucją kultury, o tyle w rodzinie doszło w ciągu ostatnich 100 lat do prawdziwej rewolucji.Kristina Litvjak/Unsplash O ile prawa dotyczące konfliktów intrapsychicznych zmieniają się wraz z ewolucją kultury, o tyle w rodzinie doszło w ciągu ostatnich 100 lat do prawdziwej rewolucji.

Artykuł ukazał się w „Ja My Oni” tom 20. „Psychoterapia. Dla kogo, u kogo”. Poradnik dostępny w Polityce Cyfrowej i w naszym sklepie internetowym.

***

Agnieszka Krzemińska: – Według teorii systemu wszyscy wpływają na wszystkich, podobne przyczyny mogą wywoływać różne skutki, te same skutki mieć różne przyczyny. Jak się w tym nie pogubić?
Bogdan de Barbaro: – Właśnie ta rozmaitość sprawia, że terapia rodzinna jest tak fascynująca i przypomina ciągłą wędrówkę po nieznanych lądach. A pogubić się można, jeśli chce się wiedzieć za dużo i za wcześnie. Terapeuci nie muszą być wszechwiedzący, nie powinni też zanadto podpierać się schematami, które im rzeczywistość uporządkują lub uproszczą. Zadaniem terapeuty, zresztą nie tylko systemowego, jest wsłuchiwanie się w pacjenta, zadawanie użytecznych pytań. Wśród terapeutów są trzymający się teorii dogmatycy i „przekornie pokorni”, czyli nastawieni na podążanie za pacjentem. Mnie bliższe jest to drugie, sceptyczne podejście, pozwalające kwestionować nie tylko teorię, ale też samego siebie i swoje myślenie. Terror teorii sprawia, że terapeuta widzi tylko to, co ona podpowiada, i może nie dostrzec czegoś ważnego, co się w teorii nie mieści.

W dodatku niektóre z tych schematów i założeń przestają być użyteczne w obliczu zmian cywilizacyjnych. Trzeba je elastycznie dostosowywać.
Koniecznie. O ile prawa dotyczące konfliktów intrapsychicznych zmieniają się wraz z ewolucją kultury, o tyle w rodzinie doszło w ciągu ostatnich 100 lat do prawdziwej rewolucji. Na ogół nie zdajemy sobie sprawy, jak diametralnie zmieniły się relacje między pokoleniami. Kiedyś człowiekowi z wiekiem przybywało mądrości, stawał się seniorem rodu i mędrcem. Teraz musi iść do syna lub wnuka po radę, jak obsłużyć nowy sprzęt. To wywraca do góry nogami stare struktury, bo nagle władza rozstała się z wiedzą. Nie mniejszą rewolucją w rodzinie jest zmiana pozycji i roli kobiet. W gabinetach terapeutycznych często pojawiają się jej ofiary. „Przecież wszystko było w porządku, gdy mówiłem, co trzeba robić, przynosiłem pieniądze, a ty chowałaś dzieci. A teraz chcesz iść do pracy! Czy ty mnie już nie kochasz?” – wyrzucają panowie swoim żonom, bo nie radzą sobie z równością płci, która kiedyś nie obowiązywała.

Jeśli system jest najważniejszy, to czy jednostka w procesie terapeutycznym nie schodzi na drugi plan?
Wyobraźmy sobie, że do gabinetu przychodzi matka z córką chorującą na anoreksję. Może być tak, że terapeuta prosi, by przyszła cała rodzina, ale gdy na kolejnym spotkaniu okaże się, że na córkę silnie wpływa nie konflikt z bratem czy z ojcem, tylko brak porozumienia między jej rodzicami, terapeuta może zaproponować terapię małżeńską, a nie spotkania rodzinne. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, poprawa relacji między rodzicami sprawi, że córce anoreksja „nie będzie już potrzebna”, bo – mówiąc metaforycznie – system nie będzie już jej potrzebował do swojej homeostazy. A zatem terapia adresowana jest do systemu, ale z nadzieją, że dzięki jego naprawie poprawi się sytuacja jednostki. Często jednak przychodzi do nas para małżeńska: „kochamy się, ale nie możemy się dogadać” – wtedy terapia kierowana jest na relacje, na to, by partnerzy umieli się zrozumieć i porozumieć. Żaden z nich nie przynosi bowiem indywidualnego objawu, tylko wspólne cierpienie i bezradność.

W jaki sposób na system rodzinny wpływają konflikty międzypokoleniowe? Jest np. taka figura złej teściowej.
Częstą przyczyną kryzysu w pierwszych latach małżeństwa jest fakt, że żona lub mąż psychicznie nie opuścili domu rodzinnego. A taki nieodpępiony dorosły ma problem z przyjęciem nowych ról małżonka i rodzica. Mamy wtedy do czynienia z trójkątem – jednym mężczyzną i dwiema kobietami (matka i żona) albo z jedną kobietą i dwoma mężczyznami (ojciec i mąż). Problem dodatkowo narasta, jeśli skonfliktowana babcia (lub dziadek) opiekuje się wnukiem – to może prowadzić do tzw. triangulacji dziecka. Na przykład babcia każe mu myć ręce przed obiadem, a ojciec twierdzi, że takie mycie to przesąd, co sprawia, że dziecko narażone jest na chaos poznawczy. Według niektórych terapeutów dzieci używane w pojedynkach między dorosłymi powinny już nawet jako kilkulatki uczestniczyć w terapii rodzinnej, bo są na tyle nasycane konfliktem, że może to mieć negatywne konsekwencje dla ich rozwoju.

W rozwiązaniu tego węzła gordyjskiego podpieracie się pracą na genogramach. Jak to działa?
Załóżmy, że młoda żona chce iść do pracy po odchowaniu dzieci, ale jej mąż, którego matka przez cale życie zajmowała się domem, traktuje ten pomysł jak sprzeniewierzenie się dobru rodziny. Dochodzi do konfliktu. Mężczyzna idzie po radę do swojej mamy, która potwierdza jego stanowisko. Wtedy żona czuje się źle traktowana i wyrzuca mężowi, że ich najważniejsze sprawy omawia z matką, w związku z tym mocniej go atakuje. A to go jeszcze bardziej zbliża do rodzicielki. Gdy pacjenci przychodzą do mnie z oskarżeniem: „mąż woli spędzać czas z matką niż ze mną” albo: „żona nie rozumie moich synowskich obowiązków”, to muszę wyprowadzić ich z „sali sądowej” i pomóc w zrozumieniu tego błędnego koła. Dopiero gdy zrozumieją, że to nie oni są dla siebie przeciwnikami, tylko blokuje ich owa pętla zależności, można szukać rozwiązań. Refleksja nad drzewem rodzinnym pokazuje, jak bardzo realizujemy to, co było ważne dla poprzednich pokoleń. Należy sobie zadać pytanie, czy obie strony chcą budować nowy autorski projekt małżeństwa, czy silniejsza jest lojalność wobec dziadków i pradziadków.

Terapeuci systemowi podkreślają, że każde małżeństwo jest inne, stanowi wypadkową wzorców przyniesionych z rodzin obydwu partnerów, czasami trudno ulepić wspólny projekt lub on się po prostu rozpada.
W takiej sytuacji punktem wyjścia jest pytanie o motywację i gotowość do naprawy sytuacji. Wiele osób cierpi, ale nie przyjdzie im do głowy, by zgłosić się do terapeuty, bo wstydzą się sięgać po pomoc kogoś „od psychiki”. Co prawda opór jest coraz słabszy, ale nadal pokutuje. Ponieważ jednak kryzys rodziny jest hasłem dość wyraźnym w obecnej kulturze, jeśli ludzie chcą być razem, a nie potrafią, to powinni zwrócić się o pomoc do specjalisty.

Większość sięgnie po tabletki kojące nerwy lub poprawiające nastrój.
Dobrze prowadzona terapia będzie skuteczniejsza. I to długofalowo. Właśnie przygotowywane są badania, które mają odpowiedzieć na pytanie, czy aby nie jest tak, że osoby korzystające z psychoterapii rzadziej korzystają z usług lekarzy somatycznych. Są przesłanki, by sądzić, że ludzi po psychoterapii rzadziej męczą bóle serca, zawroty głowy i inne objawy wynikające z problemów emocjonalnych. Jeśli się je rozwiąże, ciało zaczyna lepiej funkcjonować.

Czy głównym problemem terapii rodzinnej nie jest przypadkiem sytuacja, kiedy – parafrazując Fredrę – dwoje nie chce naraz?
Pacjent ma prawo się bać, nie ufać, wątpić w sens terapii. Często już na wejściu słyszę: „przyszedłem, bo żona chciała” albo „niech się on zmieni, to wszystko będzie dobrze”. Jeśli jednak ktoś jest gotowy na wstępne spotkanie konsultacyjne, to zadaniem terapeuty jest pokazać mu, że nawet bez głębokiej motywacji do zmiany ma osobisty interes w pracy nad związkiem. Terapia nie rozwiąże wszystkich problemów, ale jeśli uda się zbudować dialog, jeśli pojawi się chociażby zalążek zaufania do terapeuty, to może dojść do nawiązania przymierza: uzgodnienia metod i celu spotkań. Jedną z największych trudności – podobnie zresztą całej psychoterapii – jest konieczność mówienia o osobistych, często intymnych problemach emocjonalnych. Kobietom jest na ogół łatwiej rozpoznawać uczucia i o nich mówić. Mężczyźni mają z tym poważne problemy. Wciąż dominujący wzorzec kulturowy nakazuje im być sprawnym i silnym, a tymczasem w terapii trzeba odkrywać swoje słabości. Już samo zgłoszenie się do terapii mężczyźni przeżywają jako swego rodzaju porażkę, na którą duma nie chce im pozwolić.

Do pana trzeba od razu przyjść ze skonfliktowanym partnerem?
Niekoniecznie. W czasie konsultacji terapeuta musi się rozeznać, na czym polega problem pacjenta, i ocenić, czy lepsze będą spotkania indywidualne czy rodzinne. Jeśli ktoś mówi: „myślę o rozwodzie, mój mąż myśli tak samo, co mamy robić?”, to zaproponuje konsultację małżeńską. Ale często te spotkania pokazują, że konflikty mają swoje źródło w przeszłości. Wspólny namysł nad nią pozwoli zrezygnować z walki i oskarżeń partnera na rzecz prób rozumienia siebie i jego oraz budowania empatii. Ale czasami terapia dotyczyć będzie intymności i życia seksualnego, a niekiedy pójdzie w głąb.

To już brzmi po freudowsku.
Tak, bo to, co intrapsychiczne, jest ważne. I dobrze opisane przez teorię psychodynamiczną. Znaczenia zjawisk dziejących się wewnątrz psychiki terapeuci systemowi nie kwestionują. Czasy dogmatyzmu terapeutycznego i ortodoksji, gdy szkoły terapeutyczne, budując swoją tożsamość i granice, zwalczały się nawzajem, mamy już za sobą. Dziś większość wykazuje gotowość do „zaglądania do sąsiadów” i uczenia się od nich. W Zakładzie Terapii Rodzin organizujemy 5-letnie szkolenia terapeutów rodzinnych. Połowa czasu przeznaczona jest na terapię rodzin i par, a połowa na metodę psychodynamiczną. Są też zajęcia zaznajamiające z innymi podejściami.

Czy to zmienia założenia waszego nurtu?
Podejście systemowe cały czas się rozwija, ale najważniejszą zmianą ostatnich lat jest wzbogacenie wrażliwości na system, praca nad zmianą języka, którym opisujemy rzeczywistość. Na przykład w czasie spotkania ojciec krnąbrnego syna mówi do niego: „zejdziesz na psy, jak będziesz się dłużej tak zachowywał”, a nastolatek się odcina: „ależ ty pieprzysz, nie cierpię cię”. Terapeuta sugeruje więc, by panowie zdefiniowali swój konflikt za pomocą mniej raniących słów. Być może z czasem ojciec dojdzie do wniosku, że syn po omacku szuka swojej drogi, syn zaś uzna: ojciec mnie kocha, ale jest bezradny, gdy idę przez życie po swojemu. Niby chodzi o to samo, ale teraz opisy są inne, bardziej empatyczne i otwarte. To może przełożyć się na zmianę stosunków i zachowań – ojciec nie będzie się już tak wściekał, a syn zrozumie, że ojciec martwi się o niego.

Rozmowa i praca na genogramach prowadzi do wyciągania z szaf trupów – traum z przeszłości, rodzinnych mitów. Czy to wystarcza do rozwiązania problemów tu i teraz?
Tak, bo jeżeli ludzie w trakcie terapii zobaczą, że ich konflikt wynika z odziedziczonych po przodkach schematów i że można go rozwiązać na przykład w ten sposób, że mąż będzie bardziej czuły dla żony, to zmiana może nastąpić bardzo szybko. Kiedy powie jej coś miłego, ona zareaguje z życzliwością, co sprawi mu przyjemność, czyli od razu dostanie nagrodę za zmianę i będzie chciał to powtórzyć. Przewagą terapii rodzinnej nad indywidualną jest właśnie to, że rozeznanie szybko przekłada się na zmianę w zachowaniach. Tak więc, wiedza o naszej rodzinnej przeszłości pomaga naprawiać relacje i pozytywnie zmienić życie. Co oczywiście nie znaczy, że efekt można zawsze osiągnąć tak szybko, łatwo i przyjemnie.

Tyle że jesteśmy zatopieni nie tylko w mitach rodzinnych, którymi usprawiedliwiamy nasze wady, lecz także społecznych, które nam porządkują świat. Czy naprawdę jesteśmy w stanie od nich uciec?
Homo viator – człowiek wędrujący przez życie – ciągle ewoluuje. Jest inny jako dziecko, inny w wieku trzydziestu lat, gdy ma obowiązki rodzicielskie i zawodowe, a inny jako oddany wnukom emeryt. Pytanie tylko, na ile ma w tym świadomy udział, na ile jest autorem scenariusza własnego życia, a na ile – co jest złym rozwiązaniem – jedynie biernym aktorem.

ROZMAWIAŁA AGNIESZKA KRZEMIŃSKA

***

Kto prowadzi rzetelną terapię rodzinną

Terapeuci, szkolenia, certyfikaty

Aby zapisać się na kurs terapeuty rodzinnego, trzeba mieć dyplom ukończenia studiów wyższych. Zdecydowaną większość kursantów stanowią absolwenci psychologii, socjologii, lekarze psychiatrzy i pracownicy społeczni.

Kilkuletnie (4–5-letnie) szkolenia przygotowujące do certyfikatu psychoterapeuty, w programie których jest ok. 2-letnia „część systemowa”, prowadzone są np. w Centrum Psychologiczno-Medycznym MABOR w Warszawie, a w Krakowie w Klinice Dzieci i Młodzieży Collegium Medicum UJ w ramach Fundacji im. J.J. Haubenstocków, Zakładzie Terapii Rodzin Collegium Medicum UJ w ramach Fundacji Rozwoju Terapii Rodzin Na Szlaku, Ośrodku Psychoterapii Systemowej oraz Ośrodku Szkoleń Systemowych.

Szkolenia dające certyfikat psychoterapeuty i doradcy systemowego prowadzi Wielkopolskie Towarzystwo Terapii Systemowej, ale póki co nie istnieje certyfikat powszechnie uznany. Sekcja Naukowa Terapii Rodzin Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego dopiero przygotowuje zasady jego przyznawania. Brak certyfikatu terapeuty rodzinnego sprawia, że trudno jednoznacznie powiedzieć, ilu osób pracuje tą metodą. Szacunkowo to około 300 terapeutów.

Ja My Oni „Psychoterapia. Dla kogo, u kogo” (100102) z dnia 23.11.2015; Dla kogo, u kogo; s. 39
Oryginalny tytuł tekstu: "Zgoda między piętrami, czyli prof. Bogdan de Barbaro o tym, jak naprawić relacje w rodzinie"
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną