Mieszkanko na obrzeżach Gdyni. Trzy lata temu. – Dziś się kłóciliśmy z Tomkiem – opowiadała wtedy 21-letnia Iza – bo on chciał iść zapalić, a ja: nie, najpierw zajmij się dzieckiem. On przychodzi i ja na niego naskakuję, i nie wiem dlaczego. W dziewięćdziesięciu procentach kłótnie to moja wina.
Tomek jest starszy o 12 lat od żony. Oboje z bidula. Oboje leczyli się już w poradni zdrowia psychicznego (ona – borderline, on – osobowość depresyjno-agresywna). Poznali się na terapii grupowej. Teraz sami rozglądali się za terapią małżeńską, ale nie było ich stać. Bezpłatną pomoc załatwiła asystentka rodziny, która trafiła do nich, gdy na horyzoncie pojawiło się dziecko. I obawa, czy para podoła obowiązkom.
Strach
Psychoterapia dociera pod strzechy – do podopiecznych większych oraz ambitniejszych ośrodków pomocy społecznej. Praca socjalna coraz częściej staje się czymś więcej niż biurokratycznym rozdzielaniem zapomóg tym, którzy spełniają kryteria i są albo nie są tzw. patologią. – Wysyłamy klientów do psychologów, do terapeutów, ale także nasza praca zmierza ku terapeutyzacji podopiecznych. Chodzi o to, żeby uświadomić ludziom, że to oni są odpowiedzialni za swoje życie – konstatuje Katarzyna Łangowska, szefowa zespołu do spraw intensywnej pracy socjalnej z rodziną w gdyńskim MOPS.
Takie osoby jak Iza, otwarte i chętne do współpracy, wśród podopiecznych MOPS nie trafiają się często. Postawa typowa: – Czy mi w garnku od takich rozmów coś przybędzie? To nie dla mnie. Pracownice zespołu różnie sobie ten opór tłumaczą.