Czy istnieje ktoś bardziej wiarygodny niż terapeuta, który ma problemy? Chyba tylko terapeuta, który dzięki propagowanym przez siebie metodom skutecznie sobie z nimi radzi. Taką osobą jest brytyjska psycholog Jacqui Marson. Swoją książkę „Bycie miłym to przekleństwo” rozpoczyna od opisu tego, jak ze złamaną w wypadku ręką „normalnie” funkcjonowała przez kolejnych 10 dni. Prowadziła samochód, tańczyła, wiosłowała. A wszystko po to, żeby nie robić innym kłopotu, zaspokajać ich potrzeby i, broń Boże, nie wywołać u nich negatywnych emocji. Marson diagnozuje u siebie syndrom bycia miłym i uznaje go za coś nie tylko męczącego, ale też niekiedy groźnego. Jej książka zaczyna się więc od trzęsienia ziemi, a później napięcie rośnie.
Opisując przypadki konkretnych osób, autorka pokazuje, jak działa ten syndrom na co dzień. Ktoś boi się w trakcie towarzyskiego spotkania wyjść do toalety, by nie robić zamieszania przy stoliku. Ktoś nie umie zakończyć niekomfortowej rozmowy czy kuriozalnego spotkania w rodzaju pożegnalny drink dla recepcjonistki pracującej na zastępstwo. Ktoś nie potrafi odwołać spotkania z koleżanką, mimo że jest naprawdę zmęczony i nie ma ochoty na pogaduszki. Tytuł książki Marson mógłby więc brzmieć: jak nauczyć się mówić nie i wciąż myśleć o sobie dobrze.
Miłymi – zdaniem Marson – kieruje bowiem strach przed tym, że inni przestaną ich lubić, jeśli nie będą się na wszystko zgadzać, pomagać o każdej porze dnia i nocy oraz przypomną sobie o własnych potrzebach. Ale to nie wszystko. W bycie miłym wpisany jest jeszcze lęk przed łamaniem zasad, a więc konformizm. Aby nauczyć się mówić nie, trzeba popracować nad byciem dla siebie bardziej wyrozumiałym i ograniczyć, charakterystyczny dla miłych, perfekcjonizm.
Syndrom bycia miłym zdecydowanie częściej dotyczy kobiet.