Czy można bać się miłości? Tak. I wiele osób taki lęk odczuwa, nawet jeśli przyznają się do tego niechętnie lub wcale. Ludzie wolą myśleć i mówić, że nie spotkali jeszcze odpowiedniej osoby. Że przyzwyczaili się do życia w pojedynkę albo w związku-układzie, w którym tęsknią za wzajemnym zrozumieniem i emocjonalnym wsparciem. Bo lęk przed miłością przejawia się różnie. W skrajnych przypadkach przybiera postać filofobii, czyli irracjonalnego strachu przed zakochaniem i byciem w związku, powodującego unikanie jakiejkolwiek bliskości i samotność. Znacznie częściej jednak lęk ten prowadzi do singlowania w rozmaitych formach – czasami ponurego, wyobcowanego, połączonego z poczuciem beznadziei. Kiedy indziej radosnego, aktywnego towarzysko i otwartego na romantyczne związki, w stylu quirkyalone (połączenie słów kosmiczny, odjechany i sam), których to ruch na początku tysiąclecia zapoczątkowała Sasha Cagen. Lęk przed miłością można maskować wchodzeniem w relacje, bywa że liczne, jednak krótkotrwałe, zrywane w obliczu wzrastającej intymności bądź konieczności podjęcia wiążących decyzji. Albo pozostawaniem w związku niezadowalającym, pozbawionym bliskości.
Czego tu się bać?
Do lęku przed miłością przyznać się tym trudniej, że nasza kultura mocno ją wyidealizowała. Miłość jawi się nam jako ze wszech miar pożądana, bezwzględnie dobra – więc czego tu się bać? Tymczasem jest czego. Miłość doświadczana i budowana na co dzień – inaczej niż ta pokazywana w komediach romantycznych i na billboardach – ma aspekty, które wielu ludziom mogą wydawać się kłopotliwe lub niepokojące. Każdy z jej trzech składników opisywanych przez Roberta Sternberga – namiętność, bliskość, zaangażowanie – potencjalnie zagraża obrazowi siebie, wieloletnim nawykom człowieka, poczuciu stabilności.