Oddech. To tak naturalna czynność fizjologiczna, że zwykle ludzie nie zwracają na nią uwagi. Wykonują ją bezwiednie, nie zdając sobie sprawy, ile dla nich znaczy. Czy można o oddechu zapomnieć? Żeby się przekonać, jak to jest, gdy brakuje tchu, najprościej wykonać eksperyment: zatkać nos i włożyć głowę pod wodę. Ile uda się wytrzymać bez uczucia narastającej duszności? I bez strachu, że można umrzeć.
Bo oddech to życie. Albo też zgodnie z metaforą filozofów: życie jest tchnieniem. Trudno o bardziej obrazową i prawdziwszą przenośnię. Frank Gonzalez-Crussi, jeden z lekarzy prozaików piszących o medycynie, w książce „Tajemnice ciała” (którą w 2010 r. wydało w Polsce Wydawnictwo Znak), pisze: „Grecki termin psyche, podobnie jak łaciński anima, oznaczał oddech oraz powietrze, z czasem zaś oba te pojęcia zaczęły odnosić się do duszy. Życie – tak jak to słowo pojmowano przez wieki – wstępuje w nas z chwilą, kiedy bierzemy pierwszy oddech, i uchodzi, gdy wydajemy ostatnie tchnienie”.
W porównaniu z pracą serca, którą słychać po przyłożeniu ucha do piersi, płuca napełniają się powietrzem cicho. Co prawda osłuchiwanie klatki piersiowej, wprowadzone przez francuskiego lekarza Rene Laenneca na przełomie XVIII i XIX w., weszło do kanonów badania lekarskiego, ale z umiejętności tej korzystają tylko wyćwiczeni w sztuce medycy, potrafiący zrozumieć znaczenie szmerów, rzężeń, furczeń i świstów.
Sztuczny oddech – metoda, rzec można, wskrzeszająca umarłych – zaczął być praktykowany dopiero w XVIII w. W 1732 r.