Ewa Wilk: – Z prowadzonych przez pana badań wynika, że my, ludzie, jesteśmy kameleonami. Z upodobaniem wzajemnie się naśladujemy.
Wojciech Kulesza: – Upodobniamy się do siebie bezwiednie i automatycznie. W gestach, mimice, sposobie mówienia, składni, doborze słów – naśladujemy praktycznie wszystko, co da się naśladować. Od początku życia. Cóż robi człowiek tuż po urodzeniu, żeby nawiązać relację? Jakie jest jego pierwsze zachowanie społeczne? Już w 72. godzinie życia człowiek zaczyna naśladować innych ludzi – inne płaczące dzieci. Niemowlę jeszcze nie wie, że jest na świecie, że istnieje jakieś otoczenie społeczne. Ale w genach ma zakodowaną informację: jeśli zaczniesz płakać z innymi, masz większe szanse na przeżycie.
Bycie z innymi, poruszanie się z nimi, współodczuwanie jest niezwykle silnie w nas wdrukowane. Słuchając koncertu w filharmonii, przeżywamy go znacznie intensywniej, niż odsłuchując z najlepszej aparatury. Więcej, lubimy, gdy inni się naśladują, lubimy ich obserwować – stąd np. powszechne upodobanie do śledzenia parad wojskowych czy też – w przypadku osób wierzących – udziału w obrzędach religijnych, owym wspólnym klękaniu, wstawaniu, chóralnych modlitwach czy śpiewach.
Po co nam to? Żeby zwiększyć swoje szanse na przeżycie?
Cokolwiek robią zwierzęta, robią to w jednym z dwóch celów służących przeżyciu: by zjeść albo – by nie być zjedzonym. Niejadowity wąż wygląda jak jadowity, by inne zwierzęta się go bały. Stado wilków naśladuje się podczas polowania. Po co my, ludzie, się do siebie upodobniamy? Klasyczna książka Elliota Aronsona po polsku ma tytuł „Człowiek, istota społeczna”, ale angielski jest trafniejszy: „The social animal”, dosłownie „Zwierzę społeczne”.