Ja My Oni

Odstraszyć strach

Gdy obawy paraliżują nasze działania

Prof. dr hab. Czesław Czabała Prof. dr hab. Czesław Czabała Leszek Zych / Polityka
Prof. dr hab. Czesław Czabała o tym, czy lęk i strach to zawsze patologia.

Agnieszka Sowa: – Lęk jest najbardziej powszechną ludzką emocją. Towarzyszy człowiekowi od momentu narodzin do śmierci. Czy pierwszy krzyk noworodka to właśnie wyraz lęku?
Czesław Czabała: – Niektórzy uważają, że to jest jednak strach.

Czym te dwie emocje się różnią?
Nad tym ciągle trwa dyskusja. Wiemy jednak, że strach, w odróżnieniu od lęku, ma konkretny realny powód, bezpośrednią, zewnętrzną przyczynę. W tym kontekście można uznać, że noworodek ma prawo się bać: w momencie przyjścia na świat zmienia się całe jego otoczenie – temperatura, światło, dźwięki, wszystko. Strach, który budzi się w nim wtedy, występuje później w różnych sytuacjach przez całe życie. To mechanizm przystosowawczy: człowiek, który nie odczuwa strachu, naraża się na olbrzymie niebezpieczeństwo, bo nie ucieka przed zagrożeniem ani z nim nie walczy. Więc, choć niezbyt przyjemna to emocja, jest zdecydowanie pozytywna. Lęk tworzy się zaś z przyczyn wewnętrznych – myśli, wyobrażeń, przeczuć, interpretacji zdarzeń, sposobu postrzegania świata. To, co w jednych budzi radość i zadowolenie, w innych wywołuje niepokój. Normalna rzeczywistość wydaje się im zagrażająca.

A co z lękiem przed śmiercią? Ona jest nieunikniona, więc realna. A jednak w tym przypadku nie mówimy o strachu.
To wyjątkowa, przyrodzona, najbardziej istotna emocja – człowiek najczęściej nie potrafi się pogodzić ze świadomością skończoności swojej egzystencji. Ale to lęk, nie strach, bo w momencie jego odczuwania realnego zagrożenia życia nie ma.

Czy lęk jest elementem wszystkich zaburzeń psychicznych?
W zasadzie tak. Rolę główną gra w zaburzeniach lękowych, lęku napadowym i w fobiach. Ale jest wszechobecny – w depresji, dystymii, zaburzeniach dysocjacyjnych. W PTSD, gdzie jest niezwykle silny. Tu zresztą jest o tyle ciekawy, że ma realną przyczynę. Od strachu różni go jednak to, że objawy nie ustępują, mimo że sytuacji realnego zagrożenia już nie ma. I to jest coraz powszechniejszy problem, nie dotyczy – jak się powszechnie sądzi – tylko weteranów. Około 40 proc. pacjentów po wypadkach samochodowych ma objawy PTSD. W schizofrenii też jest dużo lęku, on jest trochę inny, związany z poczuciem odmienności świata i siebie, wszystkie urojenia, które są charakterystyczne dla tego zaburzenia, budzą wielki lęk u chorego. W zaburzeniach osobowości jest trochę inaczej, bo tam w ogóle jest problem z odczuwaniem emocji. Ale już przy osobowości zależnej lęk występuje.

A jak jest w przypadku natręctw?
Tutaj oczywiście powodem też jest lęk, tyle że całkowicie ukryty. Człowiek wykonuje rytualne czynności, choć nie doświadcza lęku świadomie. Ma po prostu silne przekonanie, że jeśli postąpi w ściśle określony sposób, zgodny z rytuałem, to wszystko będzie dobrze, nie wydarzy się coś przerażającego. Ale co to miałoby być, nie zawsze jest sprecyzowane. Można więc powiedzieć, że lęk w tym przypadku manifestuje się tylko przez wykonywanie czynności mających zapobiec wydarzeniom, których chory się boi, nie wiedząc o tym, że się boi. Żyje więc w strasznym napięciu, kontrolując każdy swój gest.

Jeżeli człowiek myje ręce kilkaset razy dziennie, wyparza wszystkie naczynia, opieka chleb przed zjedzeniem, to raczej nie ma wątpliwości, że jest chory. Ale co z ludźmi, którzy po prostu mają takie swoje święte rytuały i źle się czują, jeżeli im coś ten porządek zaburzy? Tak jak główny bohater „Dnia świra”.
Jeżeli ktoś rzeczywiście musi codziennie w ten sam sposób wykonać określone czynności przed wyjściem z domu, bo inaczej jest pewien, że dzień ułoży się źle, to już jest sygnał alarmowy. Bo to oznacza, że odczuwa silne napięcie, podświadomie oczekuje klęski. A jeśli jeszcze później rzeczywiście coś mu się nie udaje, znajduje potwierdzenie, że tylko rytuały gwarantują mu bezpieczeństwo. I koło się zamyka.

Z lękiem generalnie jest tak, że po nim przychodzi refleksja albo doświadczenie pozytywne, co w normalnej sytuacji wygasza obawy. Ci, u których to nie działa, to prawdopodobnie ludzie, którzy nie mają do końca świadomości, co się dzieje z ich odczuwaniem. Wtedy można się zastanawiać, czy to nie jest już jakiś rodzaj patologii.

Czyli wśród ludzi zdrowych są tacy, którzy mają po prostu skłonność do reakcji lękowych?
Fizjologowie by powiedzieli, że to wynika z większej reaktywności. I dotyczy nie tylko takich emocji jak lęk, także uczuć pozytywnych – ludzie nadreaktywni cieszą się bardziej. Reakcji lękowych, które nie są patologią, jest bardzo dużo. Na przykład niechęć do publicznych wystąpień może być objawem fobii społecznej, ale może też być mechanizmem przystosowawczym, który człowiek wykorzystuje w ochronie samego siebie. Bo obawia się, że mu zaschnie w gardle albo zacznie się jąkać i narazi się na drwiny. W końcu nie każdy musi występować publicznie – mówi sobie, słusznie zresztą, i się wycofuje. Albo niepewność co do tego, jak się zostanie odebranym przez innych, demobilizuje go do większych starań. U wielu ludzi każda nowa sytuacja może być powodem silnych obaw, ale to jeszcze nie jest zaburzenie. Gorzej, gdy lęk jest nieuzasadniony. Gdy przewiduje się niepowodzenia, nawet pozytywne zdarzenia mogą być oceniane jako niewystarczająco pozytywne albo jako przykre. To jest przekonanie, które paraliżuje. Ludzie, którzy je mają, wybierają samotność, a nie życie społeczne. I to jest patologiczne, bo jest niezgodne z rzeczywistością – nie ma człowieka, którego nikt nie polubi. Ta granica między normą a patologią przy lęku jest szczególnie trudna do uchwycenia. Zwłaszcza u ludzi o osobowości neurotycznej, u których każde nowe zadanie, nowe wyzwanie, nowa sytuacja budzą ogromny lęk o to, że nie sprostają wyzwaniu. Później jednak starają się i wychodzi im lub nie, ale okazuje się, że to także nie musi być tragedia. Takim wyróżnikiem normy dla psychiatrów, psychoterapeutów jest to, na ile reakcje lękowe zaburzają normalne funkcjonowanie człowieka. Jeżeli nie wpływają znacząco na jakość życia, to jeszcze nie mówimy o chorobie.

Czy skłonność do lęku jest genetyczna?
System neurofizjologiczny jest warunkowany genetycznie. Temperament, osobowość częściowo także. Ludzie o osobowości introwertywnej mają spowolnione wszystkie reakcje, ekstrawertycy będą reagować szybciej. Ale nie, ludzie nie rodzą się z właściwościami, które skazują na takie reakcje. Na to, że się boją, wpływ mają raczej doświadczenia z dzieciństwa – wrogość najbliższego otoczenia, zwłaszcza rodziców, przemoc albo jakieś zagrożenia, choćby banalne, takie że nie ma co jeść w domu. W takich sytuacjach u małego dziecka tworzy się przekonanie, że świat jest groźny i że zagraża mu niebezpieczeństwo. Utrwala się w nim, nie do końca świadomy, przymus ciągłego czuwania, a stąd bierze się napięcie. Efekty są różne. Niektórzy ludzie się wycofują, unikają sytuacji, które w ich przekonaniu im zagrażają – np. nie prowadzą samochodu, bo jest dużo wypadków. U niektórych idzie to w kierunku nadmiernej dbałości o własne zdrowie. Inni uczą się odróżniać zdarzenia rzeczywiście zagrażające od zagrożeń wynikających z własnego lęku.

Hipochondria też ma swoje źródło w lęku?
Oczywiście. Człowiek czuje, że coś go boli, więc zaczyna sprawdzać. A że dziś internet usłużnie podsuwa mu wszelkie możliwe diagnozy, zaczyna dopasowywać objawy do jakiejś choroby, najczęściej nietrafnie. A czasami – i to jest najgorsze – odczuwać takie, które występują w przypadku poważnego schorzenia. Silny lęk bardzo często powoduje różnego rodzaju objawy somatyczne, które nie są wyimaginowane. Taki chory naprawdę cierpi. I automatycznie nasilają się jego wyobrażenia o chorobie i zagrożeniu. Na skutek tych wizji lęk staje się jeszcze silniejszy i chory wpada w błędne koło.

Niektórzy twierdzą, że podobny mechanizm działa w przypadku mody na zdrowy styl życia, bycie fit.
Bo to obawa przed śmiercią połączona z pragnieniem, żeby żyć długo i w zdrowiu? Trudno powiedzieć, czy rzeczywiście większość, wybiegając w dresach na ulice i kupując zdrową żywność, o tym właśnie myśli.

Może to zatem nie lęk, a strach? Ludzie troszczą się o swoje zdrowie, regularnie ćwiczą i starają się prawidłowo odżywiać, bo boją się chorób i niesprawności, czyli realnych zagrożeń.
Raczej tak. I to jest całkowicie naturalne. Podobnie jak naturalną i rozsądną rzeczą jest regularne poddawanie się badaniom profilaktycznym, zwłaszcza jeżeli w najbliższej rodzinie występowały choroby, do których jest dziedziczna skłonność. I jeżeli lekarze stwierdzą genetyczne obciążenie, jak w przypadku Angeliny Jolie i już wielu innych kobiet, to kobieta decyduje się na mastektomię. I równie normalne jest, że człowiek, który usłyszał diagnozę choroby nowotworowej, odczuwa strach przed śmiercią.

Problem zaczyna się wtedy, kiedy nic już nie jest ważne, tylko monitoring własnego zdrowia, a przymus diety i regularnych ćwiczeń tak silny, że zaniedbuje się wszystko inne, czyli lęk paraliżuje, uniemożliwia normalne funkcjonowanie.

A czy przy takim lęku zdarza się wycofanie? Ktoś jest pewien, że ma raka i umrze, jak jego babcia i matka, ale nie robi badań, bo bardziej niż choroby obawia się ostatecznego jej potwierdzenia, czyli wyroku?
Wycofanie częściej zdarza się przy doświadczaniu lęku społecznego. Kiedy człowiek się boi, że inni ludzie są dla niego bezpośrednim zagrożeniem, albo negatywnych opinii o sobie, nieprzychylnej reakcji otoczenia. Ale to jest jeszcze inny mechanizm. Przez lata najczęściej w takim człowieku kształtowało się przekonanie, że jest nic niewart i każdy kontakt z innymi ludźmi go w tym utwierdza. Taka osoba wycofuje się, ogranicza do minimum kontakty z innymi, żeby sobie oszczędzić cierpienia i bólu. Albo podejmuje walkę, przekonuje innych do swojej wartości. To często występuje w zaburzeniach dysocjacyjnych, gdzie ten lęk i obawa przekładają się na ciągłe udowadnianie sobie i innym, że jest się bardzo wartościową osobą. Czasem są to ekscentryczne, oryginalne zachowania, czasem takie, które zmuszają innych do zajęcia się tą osobą. Teraz zdarza się to rzadziej, ale kiedyś występowały zaburzenia polegające na zablokowaniu różnych funkcji organizmu: człowiek przestawał mówić (afonia) albo chodzić, albo cierpiał na różnego rodzaju niedowłady. To wszystko zmuszało otoczenie chorego do szczególnej o niego troski.

Lęki społeczne to doświadczenia wielu ludzi. Fobia społeczna jest trzecim pod względem rozpowszechnienia zaburzeniem, po depresji i uzależnieniu od alkoholu.
Prawdopodobnie wszystkie rodzaje lęków, nawet w pewnym sensie te psychotyczne, mają uzasadnienie społeczne. Ludzie doświadczają wielu negatywnych uczuć w relacjach z innymi, a coraz mniej mają okazji do doświadczania bliskości, przywiązania, poczucia, że są ważni dla innych. Rywalizacja jest sposobem na realizowanie celów życiowych, inni ludzie to raczej konkurenci. Narastają lęki przed wykluczeniem, bycie gorszym niż inni, to wzbudza zagrożenie i prowadzi do walki z innymi, do pomniejszania innych. Poszukiwanie trudnych do zdobycia bliskości i przynależności może prowadzić do poczucia zagrożenia, do wycofywania się w samotność jako sposobu na radzenie sobie z lękiem przed innymi. Najtrudniejsze są doświadczenia związane z niepewnością zatrudnienia, z konfliktami rodzinnymi, z niepewnością o własną przyszłość, a także przyszłość własnych dzieci. Większość ludzi znajduje sposoby, by radzić sobie z tymi lękami poprzez świadome podejmowanie różnych działań mających na celu zmniejszanie poczucia zagrożenia i osamotnienia. Dla niektórych lęk jest „okazją” do rezygnacji, do wycofania się, do uznania siebie za chorego, niezdolnego do podejmowania zadań życiowych.

Statystyki podają, że 1/4 ludzi doświadcza w życiu przynajmniej jednego epizodu lękowego.
To bardzo dużo. Dlatego tak ważne jest, żeby nawet ludzi zdrowych wspomagać w radzeniu sobie z sytuacjami trudnymi, które wywołują lęk. Zwłaszcza dotyczy to dzieci, które mają skłonności do wycofywania się, niepewności. Trzeba je np. nauczyć, by próbowały zrozumieć, zanalizować przyczynę zachowania rówieśnika, które im wydało się zagrażające, przeanalizować własne odczucia i wyobrażenia. Wstydzisz się, jesteś nieśmiała? Co to oznacza? Co o sobie myślisz? Spróbuj nazwać to, co ci się w tobie nie podoba, i to, co lubisz. Rodzice też tu mają ogromną rolę, wystarczy zachęcać dziecko do tego, by o swoich emocjach mówiło, i uważnie tego słuchać. Czasem zresztą już samo wypowiedzenie na głos obaw i wątpliwości sprawia, że one znikają. Uczucia wyrażone, nazwane mają inną, znacznie słabszą moc niż te, które są tłumione i skrywane.

A z lękiem, nawet takim na pograniczu normy, żyje się ciężko…
Ciężko, ale można sobie poradzić. Najważniejsze to niezaprzeczanie tym emocjom. Dopuszczenie do świadomości tego, że człowiek ma prawo się bać. To daje szansę na zrobienie kolejnego kroku – zadania sobie pytania o powód tego lęku. Refleksja daje okazję do przejęcia kontroli rozumu nad uczuciami. One się stają troszeczkę jaśniejsze, bardziej zrozumiałe. I wtedy pojawia się możliwość zrobienia czegoś, co sprawi, że człowiek nie będzie się już bał tak bardzo. Albo w ogóle przestanie się bać.

rozmawiała Agnieszka Sowa

***

Rozmówca jest kierownikiem Katedry Psychoterapii i Poradnictwa Psychologicznego Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej. Zajmuje się m.in. psychologią kliniczną, psychologią osobowości, psychoterapią, profilaktyką zaburzeń i psychopatologią.

Ja My Oni „Rady na kłopoty ze sobą i z innymi” (100114) z dnia 21.11.2016; Nasze problemy; s. 42
Oryginalny tytuł tekstu: "Odstraszyć strach"
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną