Katarzyna Czarnecka: – Ochrona nienarodzonych dzieci – o tym słyszymy, kiedy podnosi się kwestię przerywania ciąży. To szczytny cel.
Izabela Jąderek: – Można by tak powiedzieć, tyle że – abstrahując już od tego, co właściwie znaczy określenie „nienarodzone dziecko” – w całej dyskusji, która znów przetacza się przez nasz kraj, w ogóle nie o to chodzi.
A o co?
O władzę. Podporządkowanie sobie kobiet. To zresztą nic nowego – od pradawnych czasów ciało kobiet zawsze było uprzedmiotowiane i w jakiś sposób komercjalizowane, a jej możliwości reprodukcyjne i jej seksualność kontrolowane przez mężczyzn. Miało to związek m.in. z reprodukcją i pewnością ojcostwa, w kobiecej otwartej, świadomej seksualności widzieli zagrożenie, chwytali się wszelkich możliwych sposobów, żeby nie dopuścić do tego, by kobieta się wyzwoliła – była świadoma siebie i tego, że może czerpać przyjemność z życia seksualnego.
Mężczyźni kobietom
Dzieci są narzędziem utrzymywania kontroli nad kobietami?
Nie same dzieci. Ale generalnie reprodukcja. Już tak nieraz bywało. Zresztą odbywało się to niejako w dwie strony. W faszystowskich Niemczech jedne kobiety były programowo zapładniane, żeby rodziły dzieci czystej krwi, inne – te, które nie spełniały określonych oczekiwań – zmuszano do usuwania ciąży. Nicolae Ceaușescu, chcąc osiągnąć w 2000 r. liczbę 25 mln Rumunów, wprowadził zakaz aborcji i zakaz antykoncepcji. W efekcie szpitale, przytułki i domy dziecka były zapełnione tzw. dziećmi Ceaușescu. W Chinach dopiero rok temu wydano dekret, że para może mieć więcej niż jedno dziecko – przedtem zalecano usunięcie każdej kolejnej ciąży. Jak widać, w określonym kontekście politycznym kobieta nie ma prawa mówić o swoich potrzebach, decydować o swojej seksualności i walczyć o swoje prawa reprodukcyjne. Jej ciało cały czas jest w czyjejś władzy.
Seks jest potężnym narzędziem podporządkowania kobiet. Oto właśnie do polskich aptek wszedł lek na zaburzenia erekcji z sildenafilem, który panowie będą mogli kupić bez recepty, choć dotąd medykamenty z tym specyfikiem jej wymagały. Co prawda Polskie Towarzystwo Medycyny Seksualnej ostrzega, że może on być niebezpieczny dla zdrowia, ale panowie zyskują łatwy dostęp do środka, który umożliwi im uprawianie seksu w takiej formie, w jakiej chcą. Tymczasem kobiety nie mogą się doczekać jakiejkolwiek refundacji środków antykoncepcyjnych, a w stosunku do tzw. tabletki „dzień po”, która była do niedawna wydawana bez recepty, zmieniono rozporządzenia, aby wydawano ją wyłącznie z przepisu lekarza. Na tym choćby przykładzie dokładnie widać, że mężczyzna ma coraz więcej praw, a kobietom je się ogranicza.
Mamy więc do czynienia z obsesją władzy...
...na punkcie kobiet i ich przyjemności. Kiedy w latach 60. ginekolog William Masters i psycholożka Virginia Johnson oświadczyli na podstawie swoich badań, że kobieta może doświadczyć orgazmu wyłącznie dzięki drażnieniu łechtaczki, nawet ówczesne środowisko naukowe się wzburzyło. Mówiono, że tych wyników nie powinno się publikować. To się wiązało z ich przekonaniem, że kobieta będzie mogła doświadczać przyjemności seksualnej samodzielnie, czyli bez udziału mężczyzny. Seksualność jest jednym z najistotniejszych elementów funkcjonowania człowieka, daje bardzo dużą świadomość, rozwój, szczęście, bliskość, poczucie spełnienia, zasila i wzbogaca. Dlatego tak łatwo ulec pokusie jej upolitycznienia. Polityka czy też wolność mają płeć. Ktoś, kto ma możliwość decydowania o sobie, nie jest chętny do podporządkowania się.
Dlaczego udaje się kontrolować człowieka przez ciało?
Bo jakikolwiek gwałt na nim zadany jest przekroczeniem sfery intymnej, a to boli, gdyż dotyka bezpośrednio tożsamości człowieka. Najbardziej drastycznym przykładem jest wykorzystanie seksualne, ale ograniczenie praw także jest gwałtem. Odnosi się on do narzucenia siłą nowych praw, wartości, norm, wobec braku zgody osób, których to dotyczy.
Kobiety kobietom
Mówimy dużo o mężczyznach, ale wśród zwolenników całkowitego zakazu przerywania ciąży są także kobiety.
Nie tylko w tej grupie. Podczas strajku 3 października 2016 r. bardzo dużo kobiet wyszło na ulice protestować przeciwko zaostrzeniu ustawy. Ale kiedy piosenkarka Natalia Przybysz głośno powiedziała, że są także osoby, które przerwały ciążę nie dlatego, że zostały zgwałcone, płód był uszkodzony albo że zagrożone było ich życie, tylko po prostu dlatego, że nie chciały mieć kolejnego dziecka, została niemal zlinczowana przez kobiety właśnie. Okazało się, że nawet dla tych, które są za wolnością wyboru, ta wolność kończy się w momencie, kiedy ktoś decyduje za siebie z powodów innych niż trzy wymienione w ustawie. Powiem więcej: wojna toczy się także pomiędzy kobietami, które zdecydowały się rodzić naturalnie, a tymi po cesarskim cięciu oraz karmiącymi i niekarmiącymi piersią. „To żaden poród i żadna z niej matka” – mówią niekiedy te pierwsze. Znam przypadki, kiedy kobiety po porodzie miały obniżony nastrój, dlatego że spotkała je tak wielka niechęć i krytyka ze strony innych kobiet.
Niektórzy ludzie mają po prostu tendencję do wartościowania czyjegoś życia wyłącznie poprzez własne poglądy. Łatwo jest im ocenić, bardzo trudno zrozumieć. Bo otwarte spojrzenie na czyjąś historię oraz jego motywacje i potrzeby wymaga dodatkowych zasobów, np. empatii, wyjścia poza własne normy i przekonania, poza własny światopogląd. I, niestety, takie sytuacje jak z Natalią Przybysz czy z kobietami, które nie dokonywały aborcji, ale chociażby nie chcą być matkami Polkami, które mają się poświęcać, być uległe i myśleć o dobru wszystkich innych, a nie o swoim, są na porządku dziennym.
Kobiety obwinia się także za to, że po prostu nie mają dzieci, nawet za to, że poroniły – tym wyrzuca się, że widocznie nie dość o siebie dbały.
Kobieta często jest tłamszona i krytykowana wtedy, kiedy nie spełnia oczekiwania społecznego związanego ze swoją stereotypową rolą, w której podstawowym jej obowiązkiem jest urodzenie dziecka. Nie to, żeby się kształciła, osiągnęła sukces, miała prawa wyborcze itd. Ma być matką, a patriarchat zakłada również posłuszeństwo i wierność. Jak tylko weźmie ślub, ciągle ktoś ją pyta, kiedy będzie dziecko. Staje się pojemnikiem, który można wypchać tymi wszystkimi treściami, a jeśli coś pójdzie niezgodnie z planem, poniżyć ją i negatywnie ocenić.
Mam wrażenie, że niektórzy ludzie są tak sztywno przywiązani do tzw. ogólnie przyjętych norm w tym względzie, że aż sami popadają w rodzaj zaburzenia.
Tylko jak mielibyśmy definiować normę i zaburzenie? Korzystając z klasyfikacji Światowej Organizacji Zdrowia obowiązującej w Polsce, ICD, i klasyfikacji DSM, którą wydało Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne, wiemy, jakie kryteria muszą być spełnione, żeby rozpoznać depresję, zaburzenia lękowe albo schizofrenię. Nie istnieje tam coś takiego, jak np. choroba zwana homoseksualnością, ale to nie znaczy, że w pewnych środowiskach homoseksualność jest normą. Tam gdzie obowiązuje jeden model rodziny i związku intymnego, wszystko, co od niego odbiega, będzie rozumiane jako zaburzenie. Czy jeśli ktoś wchodzi w bardzo sztywny gorset wyobrażeń czy oczekiwań i przekonań, które być może narzuca mu religia czy określa środowisko, to znaczy od razu, że jest odchylony od normy? To świadczy wyłącznie o tym, że ta osoba ma tak sztywny światopogląd i tak sztywne wzorce poznawcze, że zdecydowanie łatwiej jest nią kierować. Wystarczy jej powiedzieć, że jest jeden dogmat, i ona będzie według niego funkcjonować.
W polskiej rzeczywistości nośnikiem tych dogmatów jest głównie Kościół.
Mówi się, że religia to opium dla mas. To – abstrahując od pierwotnego użycia – trafne porównanie. Myśleć samodzielnie, znaczy myśleć krytycznie. Jeśli człowiek nie pozwala sobie na kwestionowanie czegokolwiek, zdecydowanie łatwiej jest mu narzucić określony punkt widzenia. Tak się bardzo często dzieje z ludźmi w małych miastach, gdzie nie ma dobrej świeckiej edukacji. To stereotyp – powie ktoś. Ale on funkcjonuje. To oczywiście się zmienia wraz z postępem społecznym, ale cały czas słyszy się, że od dziewczynki wymaga się, by skończyła szkołę podstawową, a później wyszła za mąż i rodziła dzieci. Wychowane w tym samym duchu matki i babki mówią swoim córkom i wnuczkom, że nieważne, czy mężczyzna pije, bije i zdradza, byleby był i na noc przychodził do domu. Jeśli kobieta ma do czynienia wyłącznie z takim sposobem myślenia, bardzo trudno jej z niego wyjść. Musiałaby to wychowanie w sobie zakwestionować. Żeby móc powiedzieć: „ja się na to nie zgadzam, chcę walczyć o swoje, przyjrzeć się swojemu życiu, temu, jakie ja mam wobec siebie oczekiwania”. Nie każdy ma na to odwagę, nie każdy ma siłę. Jest wiele aspektów życia, już nawet niezwiązanych bezpośrednio z seksem, co do których ludzie nie potrafią podjąć koniecznych decyzji, bo boją się zmian. Siedzą w jakimś wyobrażeniu o swojej sytuacji, co jest uwarunkowane przekonaniami, wychowaniem, ale też stanem emocjonalnym, lękiem przede wszystkim. Ale czy to jest zaburzenie? Takiego rozpoznania postawić nie można.
Zetknęłam się z kobietą, która ma niepełnosprawne dziecko. O uczestniczkach Czarnego Protestu wyrażała się per morderczynie. O matce, która zwierzyła się w telewizji z tego, co przeżyła, nie mogąc przeprowadzić terminacji ciąży mimo wskazań i patrząc, jak noworodek umiera 10 dni, powiedziała: jej cierpienie jest pokazówką, bo musi uzasadnić, że chciała zabić swoje dziecko. Była w tym ogromna agresja. Miałam też wrażenie, że ona była na swój sposób zazdrosna o to, że ktoś podjął tę decyzję, a ona nie. Jakby odczuwała żal, że to spotkało właśnie ją. Czy domaganie się restrykcji w sprawie przerywania ciąży może być narzędziem odwetu?
To właśnie mechanizm, o którym mówią badania: frustracją, złością redukuje się uczucia, z którymi człowiek nie jest skontaktowany. Nie jest w stanie sam skonfrontować się ze swoim lękiem, złością, bo to jest związane z wglądem w siebie i obserwacją własnych reakcji. A w naszej kulturze najtrudniej jest przyznać się do negatywnych emocji związanych z własnym dzieckiem.
Gdyby obowiązujące prawo zostało zaostrzone i kobieta musiałaby rodzić, jaka byłaby cena psychiczna?
Każda może poczuć się jak inkubator, którego zadaniem jest tylko to, żeby donosić dziecko. To może generować silną obawę przed tym, jak zmieni się jej życie. A nie można określić, w jakim kierunku mogą się rozwinąć stany emocjonalne. Oczywiście niektóre kobiety, żeby ratować swoje zdrowie fizyczne czy życie, będą stosowały domowe sposoby na pozbycie się płodu i ochronę siebie. Inne może donoszą ciążę, ale dziecko oddadzą, inne mogą nie chcieć go wychowywać. Tu jednak chodzi o to, że kobietę w tej sytuacji pozbawia się możliwości stanowienia o sobie.
Ale prawda jest taka, że możliwość wykonania aborcji nawet w określonych prawem wyjątkach jest fikcją. W przypadku zgwałcenia najczęściej formalności trwają tak długo, że kobiety muszą ciążę donosić. W przypadku uszkodzenia płodu lekarze albo odmawiają wykonania badań prenatalnych, albo zwlekają z ich zaleceniem, albo informują o wynikach wtedy, kiedy jest już za późno, żeby wykonać zabieg. Największym problemem jest jednak to, że kobieta w każdej z tych sytuacji czuje się upokorzona, bo musi o tę aborcję prosić. A później zdać się na łaskę i niełaskę osoby, która orzeknie, czy wolno jej dokonać czy nie. W dodatku oczekuje się od niej okazania odpowiedniej skruchy i żalu, wykazania się odpowiednim cierpieniem – oczywiście wedle kryteriów tego, kto podejmuje decyzje.
Niektórzy są zdania, że cierpienie czeka ją po zabiegu.
Chodzi o syndrom postaborcyjny? Jego istnienia nie potwierdzają ani badania psychologiczne, ani medyczne. To pojęcie wymyślił Vincet Rue, psychoterapeuta związany z organizacją pro-life. Twierdził, że kobietę po aborcji czeka depresja, stany lękowe i bezsenność, że popadnie w uzależnienia, a poza tym będzie miała zaburzenia seksualne albo będzie uprawiała seks na prawo i lewo. To nieprawda. Ile jest kobiet, tyle możliwych emocjonalnych konsekwencji. Niektóre odczuwają ulgę, uspokajają się, wracają z radością do swoich obowiązków, a jednak o tym się u nas nie mówi. Amerykańskie Towarzystwo Psychologiczne jasno podkreśla, że nie ma jednej definicji uczuć dla wszystkich, ponieważ są one tak zróżnicowane, jak zróżnicowane są okoliczności, motywacje, potrzeby i sytuacja materialna, społeczna, relacyjna, zdrowotna.
Negatywne uczucia związane z aborcją ma kobieta, która się czuje upokarzana, i którą się straszy, że będzie odczuwać poczucie winy albo wstyd. Jeśli dodatkowo ktoś włączy w to religię i zasugeruje, że kobieta popełnia śmiertelny grzech – może ona się czuć piętnowana, osamotniona, nierozumiana.
Z pewnością źle czują się te kobiety, które dokonały aborcji nielegalnie, zadzwoniły pod numer podany w ogłoszeniu: „AAA. Wywoływanie miesiączki”. Muszą się z tym kryć, poddać się zabiegowi w niekomfortowych warunkach, często bez anestezjologa i badań, a potem wracają do domu z poczuciem, że złamały prawo. Kobieta pozbawiona wsparcia i troski, w strachu przed potępieniem i upokorzeniem zazwyczaj nie radzi sobie z emocjami – tylko że źródłem tego nie musi być aborcja, a stygmatyzacja powodująca strach przed mówieniem o niej.
Badania przeprowadzane 2, 3, 5, 10 lat po aborcji wykazały, ze zdecydowana większość kobiet nie żałuje swojej decyzji. O tym także się u nas nie mówi.
Żeby nie zachęcać?
Ale przecież to, że coś zrobić można, nie znaczy, że trzeba. Przeciwnicy zaostrzenia przepisów czy zwolennicy liberalizacji ustawy nie mówią, że chcą traktować aborcję jako środek antykoncepcyjny. Tu chodzi o możliwości i prawa reprodukcyjne, które się należą kobietom tak samo jak mężczyznom. Poza tym mówi się, że aborcja to przemoc. To jest bzdura, zresztą proszę spojrzeć, te same środowiska nie zwracają uwagi na to, że pokazywanie rozczłonkowanych płodów na zdjęciach to rodzaj przemocy w przestrzeni publicznej. I nie martwi się dziećmi, które patrzą na te przerażające obrazy, nie wiedząc, że to nieprawda, że jest to manipulacja.
Ludzie dzieciom
Wydaje się, że w całej tej opowieści o niedopuszczalności aborcji kobiety traktuje się jak bezmyślne potencjalne morderczynie. Może warto powiedzieć, jakie są konsekwencje dla tych niechcianych dzieci, które się urodzą?
Dzieci ze zgwałceń są zostawiane w szpitalach i w oknach życia, oddawane do domów dziecka albo nie są kochane i akceptowane, i w rezultacie emocjonalnie pozostawione same sobie. Są oczywiście wyjątki, niektóre kobiety potrafią takie dziecko wychować, oddzielić od mężczyzny, który wyrządził jej krzywdę. Ale to nie znaczy, że można to innym nakazać.
Jeśli mówimy o dzieciach z niepełnosprawnością, to rodzice także często nie chcą ich wychowywać. Albo sobie nie radzą, bo żeby zajmować się dzieckiem 24 godziny na dobę, jedno z nich – najczęściej matka – musi zrezygnować z pracy, podporządkować mu całe życie. Partnerzy niejednokrotnie nie są w stanie takiej sytuacji podołać i odchodzą. Jeśli opiekun umiera, dziecko zostaje samo i państwo jakoś nie ma pomysłu na to, jak się nim zająć. To naprawdę dramatyczne sytuacje.
Jak kobiety powinny się bronić przed takim uprzedmiotowieniem? Jak znaleźć w sobie siłę na to, żeby nie dać się upokorzyć?
Szukam odpowiedzi na to pytanie i jej nie znajduję. Ci, z którymi rozmawiam na ten temat, też nie zawsze mają receptę. Myślę, że jej nie ma. Żyjemy w specyficznym czasie. Niektórzy radzą sobie z tym, chodząc na marsze, inni się aktywizują, dołączając do różnych inicjatyw obywatelskich, inni są zasmuceni lub źli, jeszcze inni starają się od tego odcinać, nie myśleć i robić swoje.
Mogę powiedzieć od siebie: trzeba starać się o to, żeby prawdziwe informacje na temat przerywania ciąży i praw reprodukcyjnych docierały jak najszerzej. Trzeba zachęcać ludzi do świadomego spojrzenia na siebie i krytycznego na rzeczywistość. Może to robić każdy, niekoniecznie specjaliści. Trudno się z takimi rzeczami przebić, bo punkty widzenia, które się w tej sprawie spotykają, są radykalnie odmienne. Ja też się zastanawiam, jak przekonać osobę, która reaguje agresywnie i jest w swoim przekonaniu tak bardzo zakorzeniona, że dotarcie do trzonu związanego z jej lękiem i frustracją może być po prostu niemożliwe. Wierzę, że ratunkiem jest edukacja, tylko edukacja. Jeżeli choć jedna osoba zmieni zdanie czy spojrzy na ten problem inaczej, to znaczy, że warto.
rozmawiała Katarzyna Czarnecka
***
Rozmówczyni jest psychologiem i seksuologiem, edukatorką seksualną i trenerką umiejętności psychospołecznych certyfikowaną przez Instytut Edukacji Społecznej i National Open College w Wielkiej Brytanii. Jest w trakcie studiów doktoranckich, wykłada na Uniwersytecie SWPS.
***
Czy to prawda, że każda kobieta:
• Odczuwa radość z powodu ciąży. Jeśli dziecko był wyczekiwane, tak. Jeśli ciąża jest niespodzianką, nie, przynajmniej na początku. Każda kobieta może się bać, bo żadna nie wie, jak ciąża przebiegnie. Może nawet znienawidzić dziecko, jeśli np. ma negatywne uczucia wobec mężczyzny, który je spłodził, lub nie widzi się w roli matki. • Po porodzie ewentualny negatywny stosunek do dziecka się zmienia. Nie ma reguły. Jedne kobiety szybko odnajdują się w roli matki. Inne nawet wpadają w depresję poporodową. Co do więzi: istnieje coś na kształt intuicji – niekiedy kobieta wie np., że coś z płodem jest nie tak, bo jest on częścią jej ciała. Głębsza więź pojawia się już po porodzie, jest związana z obecnością dziecka. • Ma prawo do zachcianek. Tak, nawet nie będąc w ciąży. Błędne jest przekonanie, że jej zachowanie wynika z hormonów i że nie jest w stanie nad tym zapanować. Kobiety są emocjonalne, a nie nieobliczalne. • Jako mama świetnie sobie radzi z nadmiarem obowiązków. Nie ma dowodów, że urodzenie dziecka psychologicznie sprzyja lepszej organizacji. Ale niewątpliwie uczy zarządzania zadaniami tak, żeby nie spalić się energetycznie. Wiele tu zależy od wsparcia partnera/partnerki i rodziny. • Będzie się czuła lepiej, jeśli zmarłe po porodzie dziecko otrzyma imię i zostanie pochowane. Osoba religijna lub przywiązana do tradycji – zapewne tak. Ale nadanie imienia, spersonalizowanie, świadczy o większej zażyłości, więc może utrudniać odbycie żałoby. Grób zaś może sprawiać, że tę żałobę będzie trudniej przeżyć, a to dla wielu kobiet konieczne, by mogły mieć kolejne dzieci i dobrze funkcjonować.