Piotr Kaczmarek-Kurczak
22 listopada 2016
Przez życie na wspomaganiu
Lud chce opium
Czy da się dziś żyć i pracować bez wspomagania psychiki farmaceutykami.
Przez tysiąclecia ludzie w większości żyli na roli. Cały czas byli czymś zajęci, bo musieli być samowystarczalni – poza zadaniami typowo gospodarskimi, zawsze więc coś dłubali, strugali, szyli. Ich praca miała różną intensywność: czasem była bardzo wyczerpująca, czasem mniej, choćby w zależności od pory roku. I daleko im było do beztroski. Przez tysiące lat nadwyżki wytwarzane przez społeczeństwa rolnicze były tak małe, że nie pozwalały na spokojne życie. A i tak trzeba się było nimi dzielić z „ludźmi z mieczami” – przedstawicielami władzy i państwa.
Przez tysiąclecia ludzie w większości żyli na roli. Cały czas byli czymś zajęci, bo musieli być samowystarczalni – poza zadaniami typowo gospodarskimi, zawsze więc coś dłubali, strugali, szyli. Ich praca miała różną intensywność: czasem była bardzo wyczerpująca, czasem mniej, choćby w zależności od pory roku. I daleko im było do beztroski. Przez tysiące lat nadwyżki wytwarzane przez społeczeństwa rolnicze były tak małe, że nie pozwalały na spokojne życie. A i tak trzeba się było nimi dzielić z „ludźmi z mieczami” – przedstawicielami władzy i państwa. Nie było ubezpieczeń społecznych ani emerytur. Liczna, dobrze funkcjonująca rodzina była głównym sposobem na zabezpieczenie się na starość. Dzieci jednak umierały, gospodarstwa płonęły, susze wypalały zbiory. Ze względu na brak wiedzy o naturze tego typu zjawisk ludzie mieli poczucie niemal całkowitego braku kontroli nad nimi. Mogli się tylko modlić o to, by nie spotkało ich nieszczęście, lub o nim zapomnieć, pijąc alkohol. Z drugiej strony wiele ich życiowych wyborów dokonywało się poza nimi. Pochodzenie określało ich miejsce w życiu, więc nie musieli się zastanawiać nad zawodem lub miejscem zamieszkania. Małżeństwa były aranżowane przez rodziny i miały na celu zapewnienie bytu, a nie spełnienie wyobrażeń o miłości. Religia dawała nadzieję, zapewniając o nagrodzie za trudy w przyszłości. Bliskie więzi pokrewieństwa i niewielkie zaludnienie wsi odbierały anonimowość, powodowały silną kontrolę społeczności nad jednostką, np. interwencję, gdy jakieś zachowanie odbiegało od normy. Ale dawały również wsparcie w razie nieszczęścia oraz poczucie identyfikacji i przynależności. Taki system był stworzony raczej dla konformistów niż dla indywidualistów. Był piekłem dla jednostek, które oczekiwały od losu czegoś więcej niż to, do czego były przypisane z urodzenia. Oryginalność często oznaczała wykluczenie – biedę, niezrozumienie, prześladowanie, izolację itd. „Ludzie luźni”, którzy opuszczali wspólnotę i swoją grupę społeczną, byli często prześladowani, skazywani na przymusową pracę albo więzienie, gdzie zresztą czekało ich często leczenie, niejednokrotnie niewiele się różniące od tortur. W XIX w. masy ludzi przeniosły się ze wsi do miast. Dominującą liczebnie grupą pracowników w wielu krajach stali się robotnicy najemni. Nowoczesna administracja stworzyła też możliwość pracy w biurach: na poczcie, kolei, w urzędach. Dziesiątki tysięcy ludzi zaczęło spędzać w pracy całe dnie. Strach także ewoluował. Kiedyś miał jedną z czterech twarzy: wojny, pożaru, zarazy i głodu. Teraz z jednej strony ludzie zyskali większe poczucie kontroli w niektórych obszarach – np. zdawali sobie sprawę, że wiele chorób można leczyć, państwo rezerwowało sobie monopol na przemoc, więc teoretycznie, jeśli się przestrzegało prawa, nic nie groziło ze strony „ludzi z pałkami”. Z drugiej strony jednak zniknęła ochrona wspólnoty, rodziny się skurczyły, kontrola bezpośredniego otoczenia osłabła i jeśli człowiek nie radził sobie w życiu, na ogół nikogo to nie obchodziło. Epoka pytań Kolejne fale rewolucji przemysłowej coraz bardziej odrywały ludzi od prostej pracy fizycznej. Droga do zmiany statusu społecznego wiodła przez edukację. Nowoczesny przemysł potrzebował wyszkolonych pracowników, którzy umieli obsługiwać maszyny i budować skomplikowane obiekty inżynieryjne. Armia potrzebowała poborowych, którzy potrafili obsługiwać nowoczesną broń i stosować zaawansowaną taktykę. Jednak edukacja rozbijała poczucie porządku, bo uczyła zadawać pytania. Kościół przegrywał rywalizację o to, kto lepiej potrafi zmieniać świat. Religia domagała się wiary, nauka i polityka dostarczały rozwiązań. Rewolucje udowadniały, że ustrój można zmienić, a droga do awansu społecznego nie wiedzie już tylko przez klasztor. Rodziło się zwątpienie w utrwalony porządek świata, coraz trudniej było za swój los winić wyrok opatrzności. Poczucie winy także się zresztą zmieniło. Religia je konkretyzowała, najczęściej jako odstępstwa od jakiejś przyjętej normy, ale też dawała narzędzia, by się od niego uwolnić – pokuta sprawiała, że człowiek czuł się czysty. W XX w. grzech stał się pojęciem względnym. Świeckie państwo coraz rzadziej decydowało się na egzekwowanie religijnych norm i wartości, pozostawiając je sferze prywatnej. A że dodatkowo w nowej sytuacji odpowiedzialność za własne życie spadała na jednostkę, poczucie winy dotyczyło nie tyle odstępstw od przyjętych norm społecznych, ile braku realizacji własnych oczekiwań, tworzonych gdzieś w głębi umysłu wzorców rodziny, szczęścia, udanej kariery zawodowej. Niespełnianie się „amerykańskiego snu” o domu na przedmieściach i materialnym sukcesie sprawiało, że ludzie czuli, że zawodzą. W takim środowisku natrafiali więc na zupełnie nowe wyzwania psychiczne i emocjonalne. Początkowo ich głównym problemem były pieniądze. Potrzebowali ich, by kupować potrzebne produkty i usługi (których już nie mogli wykonać sami), by wykształcić dzieci i zabezpieczyć siebie na starość. Konieczność ciągłego działania zapewniającego byt dla wielu była szokiem. Niedożywienie i złe warunki mieszkaniowe połączone z brakiem poczucia materialnego bezpieczeństwa powodowały brak odporności na wiele chorób. Środowisko pracy często dodatkowo wpływało na stan psychiczny ludzi. Hałas panujący we wczesnych fabrykach był tak straszny, że współcześni porównywali go z „otchłaniami piekieł”. Otępieni w takich warunkach ludzie często ulegali wypadkom lub wyczerpani popełniali samobójstwa. Używanie związków rtęci do obróbki filcu przyczyniło się do licznych chorób neurologicznych. Pojawiło się określenie „szalony jak kapelusznik”, uwieczniony zresztą w opowieściach o Alicji. Człowiek pracujący zwariował. Zjawiska znane z XIX w. się nasiliły. Owszem, współczesny świat jest dużo bezpieczniejszym miejscem do życia, człowiekowi w niewielkim stopniu grozi śmierć z powodu głodu, chorób, wypadków przy pracy czy przestępstw. Nawet możliwość ucierpienia w wyniku bombardowania czy ostrzału w krajach tzw. rozwiniętych jest dużo mniejsza niż kiedyś. Choć zagrożenie wybuchem konfliktów zbrojnych wzrosło, toczą się one na dużo mniejszą skalę niż w XIX w. lub w pierwszej połowie XX w. Szanse, że mieszkaniec Berlina czy Paryża padnie ich ofiarą, są zdecydowanie mniejsze niż te, że zostanie ugryziony przez kleszcza i zarazi się boreliozą. Jednak heurystyka dostępności opisana przez Amosa Tverskyego i Daniela Kahnemana w ramach ich teorii perspektywy (za którą przyznano im w 2002 r. Nagrodę Nobla) sprawia, że człowiek jest skłonny uznawać prawdopodobieństwo zdarzeń, które wiążą się z większym ładunkiem emocjonalnym, zatem przecenia np. ryzyko wojny względem ryzyka zapadnięcia na raka. Bez rozgrzeszenia I dokładnie ta sama heurystyka działa na człowieka na poziomie życia zawodowego i biznesu. Nerwowo reaguje na zmiany cen surowców czy energii, na zapowiedzi zmian politycznych. Najczęściej jego wpływ na tego typu zdarzenia jest niewielki, ale wydaje mu się, że potrafi je lepiej zinterpretować, korzystając ze zdobyczy nauki. Oczywiście, w XX i XXI w. nastąpił niewyobrażalny jej rozwój, jednak w ślad za tym nie poszło powszechne jej rozumienie. Metoda naukowa polega na ciągłym tworzeniu nowych teorii i usiłowaniu ich obalenia. W odróżnieniu od religii, której podstawą jest niepodważalność pewnych podstawowych kanonów wiary, nauka wręcz wymaga sceptycyzmu i wątpliwości. Oznacza to, że każda wiedza naukowa jest mniej lub bardziej tymczasowa: to, co było jasne i pewne wczoraj, nie musi takie być już dziś. Nie oznacza to, że nauka się myli – po prostu każda teoria jest dobra dopóty, dopóki nie wynajdzie się lepszej. Bez dobrej edukacji trudno jest tę prawidłowość zrozumieć. Argumentami naukowymi zbyt wiele osób posługuje się zbyt pobieżnie. W sytuacji, w której każdy jest za siebie odpowiedzialny, każdy wybiera swoją drogę – zła decyzja oparta na nierzetelnej lub niepełnej wiedzy może być źródłem cierpień psychicznych. Dobrym przykładem są tu kredyty frankowe. Ludzie, którzy je brali, wiedzieli o ryzyku, ale go nie rozumieli. Wierzyli za to, że ktoś je oszacował i uznał, że mogą je ponieść. W momencie załamania kursu franka pojawiło się w nich poczucie winy: staliśmy się kowalami własnego nieszczęścia, przy okazji narażając nasze rodziny. A, niestety, współczesna ekonomia – w odróżnieniu od religii – nie udziela rozgrzeszenia. Podobnie jest z innymi zjawiskami. Da się racjonalnie wyjaśnić, dlaczego firma X zwalnia w Polsce 1500 osób. Ba, da się nawet z dużym wyprzedzeniem dostrzec wskazówki pokazujące rosnące ryzyko takiego zdarzenia. Trudno je jednak dobrze zinterpretować. W rezultacie pracowników paraliżuje strach – nie starają się przed zwolnieniem zabezpieczyć, np. szukając zawczasu nowej posady, są także rozczarowani i czują się oszukani, bo decyzje kierownictwa firmy wydają im się skrajnie nieprzewidywalne, niezrozumiałe i niesprawiedliwe. Jeszcze większej presji poddani są szefowie. Spoczywa na nich odpowiedzialność takiego organizowania pracy, by efektywność powierzonych im zespołów rosła. Inaczej mówiąc, są zatrudniani po to, by znaleźli sposób, by wydając mniej, wytwarzać więcej. Tymczasem wiele okoliczności wpływających na ich działania stało się o wiele bardziej niestabilnych. Niewiadomą są ceny energii, surowców, decyzje polityków, rezultaty negocjacji handlowych. Źródłem niepewności są zdarzenia społeczne, działania konkurentów, a w niektórych przypadkach nawet pogoda. Do tego dochodzi strach przed utratą twarzy i przed przełożonymi, i przed pracownikami. Wielu japońskich „salarymenów” (pracowników korporacji) w latach 90. i później całymi tygodniami ukrywało przed rodziną utratę pracy. Wychodzili jak co dzień niby do pracy, a spędzali czas w parkach, garkuchniach wydających posiłki dla bezdomnych, dzięki czemu mogli wracali do domu najedzeni, nie wydając pieniędzy, albo w innych – niżej płatnych pracach. Lęk przed oceną społeczną i niespełnienie
Pełną treść tego i wszystkich innych artykułów z POLITYKI oraz wydań specjalnych otrzymasz wykupując dostęp do Polityki Cyfrowej.