Słowo empatia – jak wyliczył prof. Paul Bloom, psycholog z Yale University – można dziś znaleźć w tytułach ponad tysiąca pięciuset książek oferowanych przez księgarnię internetową amazon.com. Jedną z nich jest publikacja wydana w 2009 r. przez badacza życia szympansów prof. Fransa de Waala z Uniwersytetu Emory i zatytułowana „The Age of Empathy: Nature’s Lessons for a Kinder Society”, co można przetłumaczyć: „Wiek empatii: lekcje płynące z natury dla życzliwszego społeczeństwa”. Przekonuje w niej, że to, czego ludzkości obecnie najbardziej potrzeba, to empatia dla innych, obcych, różniących się od nas. W tym samym roku również znany amerykański aktywista Jeremy Rifkin wydał książkę „The Empathetic Civilization”, czyli „Empatyczna cywilizacja”, w której pisze, że jedynym sposobem przetrwania ludzkości jest zwiększenie „globalnej empatii”.
O empatii mówią też chętnie znane osobistości. Barack Obama po pierwszym spotkaniu z papieżem Franciszkiem stwierdził, że z powodu braku empatii tak łatwo przychodzi nam wszczynanie wojen oraz ignorowanie bezdomnych na ulicach. A były szef Microsoftu Bill Gates i jego żona Melinda, którzy od lat poświęcają się działalności charytatywnej, zaapelowali podczas wystąpienia w 2014 r. przed studentami Stanford University, by ci rozwijali i poszerzali swoje empatyczne zdolności, niezbędne dla uczynienia świata lepszym.
Od zarażenia do poznania
Rifkin, de Waal, Obama czy Gates pisząc i mówiąc o empatii, nie mają wątpliwości, czym ona jest, ani o jej jednoznacznie pozytywnym wpływie na ludzi. Tymczasem psychologia ma z nią problemy i to już na etapie definiowania. Wystarczy bowiem zajrzeć do podręczników tej dziedziny nauki, by zgubić się w gąszczu mniej lub bardziej skomplikowanych ujęć i koncepcji. A niemal każdy specjalistyczny artykuł poświęcony empatii zaczyna się od stwierdzeń typu: „Termin empatia jest powszechnie stosowany w naukach społecznych, lecz różnie rozumiany” albo „Pojęcie »empatia« należy do konstruktów teoretycznych wzbudzających nieustanne kontrowersje”. Czym zatem ona jest?
Mocowanie się psychologii z definiowaniem empatii najlepiej zilustrować przykładem wziętym z życia. Niech posłuży nam za takowy bardzo przykre zdarzenie, do którego doszło na kortach Wimbledonu w lipcu 2017 r. Amerykanka Bethanie Mattek-Sands spotkała się w drugiej rundzie prestiżowego turnieju tenisowego z Rumunką Soraną Cirsteą. W pewnym momencie ta pierwsza zawodniczka podbiegła do siatki i próbując odbić piłkę, nieszczęśliwie postawiła stopę, skręcając prawe kolano. Opisy tego, co działo się chwilę później, obiegły światowe media. Amerykanka zaczęła zwijać się z bólu na trawie krzycząc: „Pomóżcie mi! Proszę, pomóżcie mi!”, a sztab medyczny turnieju zajmował się nią na korcie przez ponad dwadzieścia minut, zanim położono ją na noszach i przewieziono do szpitala. Mimo szybkiego podania silnych środków przeciwbólowych Mattek-Sands krzyczała: „Czy wy daliście mi jakieś pieprzone leki? One nie działają! Uśpijcie mnie!”. Inna tenisistka, Lucie Safarova, która jest deblową partnerką Amerykanki, płakała, obserwując na korcie cierpienia swojej przyjaciółki. Łzami zareagowała także Rumunka Cirstea, czyli tego dnia przeciwniczka Mattek-Sands.
Najprawdopodobniej również wiele osób czytając powyższy opis, poczuło się co najmniej nieprzyjemnie i zaczęło współczuć amerykańskiej tenisistce. Czy takie reakcje to właśnie przejawy empatii? Odpowiedź na te pytania na gruncie psychologii zależy od przyjętego podejścia teoretycznego. Skupmy się przez chwilę na dwóch płaczących zawodniczkach. Czy tylko puściły im nerwy w bardzo stresującej i nieprzyjemnej sytuacji? Czy raczej same wręcz poczuły ból kolana amerykańskiej zawodniczki? A może weszły głębiej w jej położenie, zdając sobie sprawę nie tylko z fizycznego cierpienia koleżanki, ale również z bardzo trudnej sytuacji, w jakiej się znalazła, gdyż paskudna kontuzja wykluczyła ją ostatecznie z ważnego turnieju lub nawet przekreśliła dalszą sportową karierę? A może obydwie tenisistki zarówno poczuły ból, jak i głębiej mentalnie weszły w sytuację Amerykanki?
Co naprawdę działo się w ich głowach, nie wiemy, ale powyższe pytania dobrze ilustrują dyskusje psychologów. Niektórzy z nich definiują bowiem empatię w ujęciu emocjonalnym, widząc w niej zdolność człowieka do współodczuwania stanów emocjonalnych drugiej osoby. Inni uważają z kolei, że składa się na nią znacznie więcej, bo ważne są także elementy poznawcze. Empatia byłaby więc nie tylko „zarażeniem emocjonalnym”, gdyż do takowego zdolne są nawet malutkie dzieci, reagujące płaczem na łzy czy krzyk innego dziecka lub dorosłego. Nie ograniczałaby się także do wczuwania się w stan drugiej osoby na zasadzie: jeśli ona czuje smutek, to i ja. Empatia byłaby zdolnością rozumienia przekonań, uczuć i zamiarów innych. Część psychologów uważa natomiast, że w procesie empatyzowania dochodzi zarówno do współodczuwania stanu emocjonalnego drugiego człowieka, jak i zrozumienia tego, co on przeżywa, wraz z przyjęciem jego perspektywy. Niektórzy dodają jeszcze jeden element: empatia wiąże się również z niesieniem pomocy, jeśli druga osoba jej potrzebuje.
Ewolucja i neuronauka
Prof. Frans de Waal też widzi empatię w ten sposób, ale umieszcza ją w szerszej ewolucyjnej perspektywie oraz pokazuje, że zdolny jest do niej nie tylko gatunek Homo sapiens. Składa się bowiem z trzech warstw. Pierwsza, najgłębsza i najstarsza, liczy sobie ponad 100 mln lat, gdyż wiąże się z opieką ssaków nad potomstwem. Troska o młode, reagowanie na ich potrzeby dały podstawy do odczuwania „emocjonalnego zarażenia”. Jak to działa, pokazują eksperymenty na szczurach, które uczono, że po naciśnięciu dźwigni pojawia się jedzenie. Jednak w pewnym momencie ruch dźwignią powodował dodatkowo nieprzyjemne porażenie prądem innego gryzonia z sąsiedniej klatki. Szczury, widząc to, przestawały naciskać dźwignię. Ten sam eksperyment przeprowadzony na rezusach (małpach) pokazał jeszcze głębszą niechęć do szkodzenia innym.
Druga warstwa empatii to zdolność rozumienia źródeł emocji innych. Przykładem działania tego mechanizmu może być wzajemne pocieszanie się szympansów, gdy jeden osobnik przytula drugiego, który przed chwilą przegrał walkę z silniejszym członkiem grupy. W jednym z parków narodowych w Afryce zaobserwowano także, jak szympansy oczyszczają rany członków grupy poturbowanych przez pantery i odganiają z nich muchy. Zwalniają także tempo marszu, by ranni mogli nadążyć za resztą. A w pełni rozwinięta zdolność rozumienia innych wymaga poznawczego rozróżnienia ja – świat, pewnej świadomości samego siebie. Wydaje się, że do czegoś takiego zdolne są na pewno małpy człekokształtne, delfiny, słonie i ludzie.
Ostatnia warstwa empatii to całkowite zrozumienie perspektywy kogoś innego – wyobrażenie sobie, co on czuje i czego potrzebuje. Czy coś takiego potrafi tylko człowiek? De Waal w to wątpi i podaje przykład pewnego zdarzenia w ogrodzie zoologicznym w Twycross w Anglii, gdzie samica szympansa karłowatego (bonobo) o imieniu Kuni złapała szpaka. Nakłoniona przez swoją ludzką opiekunkę wypuściła go, ale ptak nie mógł odlecieć. Szympansica próbowała na różne sposoby mu pomóc – rozprostowywała skrzydła, weszła na drzewo. Szpak, niestety, nie pofrunął zbyt daleko i zainteresowała się nim inna samica. Kuni nie pozwoliła jednak zbliżyć się jej do ptaka i szpak w końcu pofrunął. W innym zoo szympans pomógł małym kaczkom, którymi zaczęły bawić się młode małpy ze stada. Odgonił je, a ptaki skierował do wody. Gdy okazało się, że jedno z kacząt ze strachu się zgubiło, wziął je w rękę i ostrożnie zaniósł do fosy otaczającej wybieg, na którym żyły szympansy. To – według de Waala – jest niemal pełne przyjęcie perspektywy kogoś drugiego, w tym wypadku nawet spoza własnego gatunku. Aczkolwiek trzeba mieć na uwadze, że powyższe przypadki przywołane przez holenderskiego naukowca nie mogą – w świetle standardów nauki – stanowić rozstrzygającego dowodu na istnienie tak wyrafinowanej empatii u zwierząt, gdyż są anegdotycznymi historiami z życia małp trzymanych w nienaturalnych warunkach i żyjących w ciągłym kontakcie z człowiekiem.
A co w kwestii empatii mówi neuronauka, czyli intensywnie rozwijające się badania działania mózgu? Zastosowanie metod neuroobrazowania, czyli podglądanie za pomocą różnych urządzeń aktywności żywego mózgu, wskazuje na aktywację analogicznych jego obszarów, w czasie gdy osoby przeżywają własne emocje, jak i wtedy, gdy obserwują takie same emocje u innych.
Przełom w kwestii empatii miało przynieść odkrycie tzw. neuronów lustrzanych. 25 lat temu włoscy neuronaukowcy, wykorzystując precyzyjną metodę rejestracji aktywności pojedynczych komórek nerwowych za pomocą wszczepionych bezpośrednio do tkanki mózgowej mikroelektrod, śledzili aktywność neuronów w pewnym obszarze kory przedmotorycznej. Kodowały one m.in. ruchy dłoni. Okazało się, że część pojedynczych neuronów aktywowało się zarówno, gdy badana małpa (makak) sama sięgała po kawałki owoców, jak i gdy obserwowała analogiczną czynność wykonywaną przez innego osobnika. Zatem pewne neurony – nazwane później lustrzanymi – zdawały się zarówno kodować ruchy wykonywane własnoręcznie, jak i obserwowane.
Odkrycie to stało się głośne, a z czasem niektórzy naukowcy zaczęli spekulować, że być może taka automatyczna symulacja dotyczy nie tylko prostych ruchów dłonią. Twierdzili mianowicie, że podstawą empatii odczuwanej w stosunku do innych osób jest właśnie aktywność neuronów lustrzanych. Miałby wręcz istnieć cały ich system rozproszony w licznych rejonach mózgu, także tych uznawanych za zaangażowane w odczuwanie empatii. W tym kontekście pojawiły się spekulacje, że np. u psychopatów system neuronów lustrzanych musi działać nieprawidłowo.
Hipotezy te budzą jednak duże wątpliwości, gdyż do dziś nie ma jasności, jaka jest geneza i funkcja neuronów lustrzanych. Ponadto jeśli empatia nie polega wyłącznie na automatycznym naśladowaniu emocji, tylko zawiera istotny komponent poznawczy (a więc rozumienie stanu umysłu drugiej osoby, co do niego doprowadziło oraz jej zamiarów), to jej złożoność wykracza poza aktywację pojedynczych neuronów (więcej: „Umysł po drugiej stronie lustra”, POLITYKA 22/17).
Erozja i wypalenie
Istotnym wątkiem dyskusji nad empatią jest rola, jaką odgrywa ona w kwestii ludzkiej moralności i altruizmu. Brytyjski psycholog i badacz autyzmu Simon Baron-Cohen w książce „Teoria zła. O empatii i genezie okrucieństwa” postuluje wręcz, by pojęcie zła zastąpić „erozją empatii”. Twierdzi on, że wysoki stopień empatii przyczynia się do tego, że ludzie, jak i całe społeczeństwa są dobrzy.
Aczkolwiek empatia ma ograniczenia, co przyznaje nawet Frans de Waal – zwolennik jej wkładu w ludzką (i nie tylko) moralność. Otóż w jednym z głośnych eksperymentów przeprowadzonych na początku lat 90. XX w. przez zespół amerykańskiego psychologa Daniela Batsona jego uczestnicy obserwowali zadawanie bolesnych szoków elektrycznych innej osobie (w rzeczywistości był to udający „ofiarę eksperymentów” naukowiec). Ponieważ źle znosiła ona rażenie prądem, o czym głośno mówiła, w pewnym momencie pytano obserwatora, czy np. nie zamieniłby się z tą osobą miejscami. Naukowcy manipulowali przy tym skłonnością do empatii, informując owego obserwatora, że rażony prądem człowiek wyznaje albo podobne, albo niepodobne do niej wartości. W sytuacji „małej kompatybilności” systemów wartości bardzo niewiele osób godziło się na zamianę rolami.
Na tego typu słabości empatii zwraca uwagę amerykański psycholog Paul Bloom, który w 2016 r. nieomal wywołał skandal, publikując książkę zatytułowaną „Przeciw empatii. Argumenty za racjonalnym współczuciem” (w 2017 r. ukazało się jej polskie tłumaczenie). Według niego z moralnego punktu widzenia bylibyśmy bez empatii lepszymi istotami. Skąd aż tak skrajne stanowisko, a przede wszystkim, jakie argumenty przytacza na jego obronę Bloom?
Amerykański psycholog dość wąsko i konkretnie definiuje empatię: to po prostu czucie i doświadczanie tego, co czują i doświadczają inni. Jeśli ciebie coś boli, to boli i mnie. Gdy jesteś szczęśliwy, to ja też jestem szczęśliwy. Empatia oznacza zatem niemal całkowite wchodzenie w skórę drugiego człowieka. Dlatego Bloom odróżnia ją od współczucia, które byłoby rozumieniem, czyli posiadaniem wiedzy, że kogoś boli lub że przeżywa szczęście, oraz troską o drugiego człowieka, ale nie wchodzeniem w jego skórę. Takie współczucie niektórzy nazywają również „empatią poznawczą” lub „innym rodzajem empatii”.
Na poparcie swojej argumentacji Bloom przywołuje badania m.in. Tani Singer z niemieckiego Max Planck Institute for Human Cognitive and Brain Sciences. Prowadziła ona wśród ochotników trening empatii i współczucia. Okazało się, że w tych dwóch grupach aktywują się inne rejony mózgu. Ponadto empatyzowanie z cierpiącymi badani opisywali jako nieprzyjemne i wyczerpujące doznanie. Trening współczucia wywoływał zaś życzliwe nastawienie i skłaniał do działania na rzecz innych.
Dlatego właśnie empatia może prowadzić do wypalenia zawodowego. Bloom podczas swoich wykładów często przywołuje przykład kobiety, która opisała w przysłanym do niego e-mailu pracę na ostrym dyżurze. Otóż musiała porzucić to zajęcie, gdyż było dla niej zbyt bolesne właśnie z powodu wczuwania się w cierpienie pacjentów. Według Blooma m.in. lekarze, terapeuci czy ratownicy w pogotowiu przejawiający zbyt dużo empatii nie są w stanie na dłuższą metę dobrze wykonywać swojej pracy i szybko doświadczają wypalenia. Tymczasem można podać wiele przykładów ludzi, bardzo troszczących się o innych, a nawet poświęcających swoje życie dla potrzebujących, którzy mają dość niską empatię. Kiedy widzą, że kogoś boli, nie czują bólu. Tak jak psychoterapeuta, który pracuje z kimś w głębokiej depresji, ale sam nie popada w depresję. Natomiast rozumie, co się dzieje z pacjentem, i chce mu pomóc.
Niemoralna empatia
Powyższe argumenty nie wspierają jednak najmocniejszej tezy Blooma, mówiącej, że empatia jest niepożądana z punktu widzenia ludzkiej moralności. Otóż koronny argument Amerykanina brzmi następująco: empatia skupia się na określonej pojedynczej osobie, która staje się bardziej wartościowa niż tysiące innych ludzi. Działa jak reflektor skierowany tylko na jeden niewielki punkt, resztę pozostawiając niewidoczną. Można bowiem czuć empatię wyłącznie wobec jednego człowieka, a później – do pewnego stopnia – przenieść na niewiele innych. Np. czujemy empatię wobec konkretnego dziecka i jego rodziców w bombardowanym Aleppo. Ale trudno jest objąć nią mieszkańców całego tego miasta. Jak ujęła to Matka Teresa: „Jeśli patrzę na masy, nigdy nic nie zrobię. Jeśli spojrzę na jednostkę, zadziałam”.
Poza tym empatia jest stronnicza, co zapewne wynika z naszej biologicznej natury. Znacznie chętniej przejawiamy ją wobec ludzi podobnych (np. pod względem koloru skóry czy narodowości). Bloom powołuje się na wyniki pewnego badania przeprowadzonego z użyciem skanera fMRI. Za jego pomocą naukowcy przyglądali się aktywności mózgów kibiców piłkarskich patrzących na cierpiącą osobę. Jednej grupie mówiono, że to fan tej samej drużyny. Drugiej, że to kibic rywala, a wówczas „zapalały się” w ich mózgach rejony odpowiedzialne za przyjemność. Ponadto, jak wykazała analiza 86 badań wykonana przez psychologa Davida Vachona, nie da się powiązać niskiego poziomu empatii ze skłonnością do agresywnych zachowań. Innymi słowy: empatia nie chroni nas przed agresją.
Z kolei w innym eksperymencie opowiadano ludziom historię o 10-letniej śmiertelnie chorej dziewczynce Sheri Summers, niemającej żadnych szans na przeżycie. Można było jej pomóc, tylko podając pewien lek zmniejszający ból. Problem polegał na tym, że owego środka brakowało, więc szpital sporządził listę oczekujących pacjentów. W tym momencie opowiadania historii proszono uczestników eksperymentu, by wyobrazili sobie, iż są szefami owego szpitala i mogą przesunąć Sheri Summers na początek kolejki. Będzie to jednak oznaczać, że złamią reguły kosztem innych oczekujących na ów lek dzieci. Większość uczestników eksperymentu nie zgadzała się na takie działanie. Mówili, że chcieliby pomóc, ale byłoby to nieuczciwe. Drugiej grupie badanych przedstawiono dokładnie tę samą historię, dodając tylko jedno zdanie: spróbujcie wejść w skórę małej Sheri, poczuć to, czego ona doświadcza. I wówczas większość była gotowa złamać zasady i przesunąć dziewczynkę w górę listy oczekujących.
Empatia, zdaniem Blooma, może również skłaniać do mszczenia się za ofiary, z którymi się utożsamiliśmy, a nawet irracjonalnego okrucieństwa. Dlatego kojarzy mu się bardziej z wojną niż moralnością. Na poparcie tej tezy Bloom przywołuje rezultaty własnego eksperymentu. W jego trakcie ludzie czytali informację o tym, jak w jednym z afrykańskich krajów rząd porwał i torturował, a w końcu zamordował amerykańskich dziennikarzy. Następnie badani mieli do wyboru paletę opcji, jak powinny zareagować władze USA: od całkowitej bierności aż po naloty i inwazję lądową. W trakcie eksperymentu zmierzono jego uczestnikom poziom empatii. Okazało się, że im ktoś miał jej więcej, tym chętniej opowiadał się za bombardowaniami czy wręcz inwazją wojsk amerykańskich. Ludzie empatyczni mogą zatem przejawiać większą skłonność do karania. Dlatego empatię wykorzystują fanatycy i politycy do złych celów. Historie o czarnoskórych gwałcących białe kobiety prowadziły do linczów na Afroamerykanach. Naziści serwowali zaś opowieści o żydowskich pedofilach wykorzystujących niemieckie dzieci.
Co zatem, według Blooma, powinno być podstawą moralności? Kierowanie się współczuciem i życzliwością. I racjonalnym namysłem, jak np. najskuteczniej nieść pomoc milionom ludzi cierpiących w Afryce. Kiedy wyłącznie polegamy na empatii, dzieją się takie rzeczy, jak w miejscowości Newton w USA, gdzie w 2012 r. szaleniec zastrzelił w szkole 20 dzieci i 7 dorosłych. Miasteczko zostało zalane taką falą dobroczynności, że sprawiła ona mnóstwo kłopotów. Absurd polegał na tym, iż ludzie z o wiele uboższych okolic słali pieniądze do zamożnego Newton.
Bloom przyznaje równocześnie, że bez empatii nie odczuwalibyśmy przyjemności z czytania książek czy oglądania filmów, kiedy utożsamiamy się z przeżyciami ich bohaterów. Albo ze stanu zakochania naszych przyjaciół, kiedy możemy cieszyć się ich szczęściem. Między innymi dlatego empatia jest zjawiskiem skomplikowanym. A jej ocena w sporym stopniu zależy od tego, jak ją definiujemy czy rozumiemy.