Sieć zmieniła wszystko – nawet sposób, w jaki nastolatki śpią. Często trzymają smartfona pod poduszką i budzą się w nocy tylko po to, żeby sprawdzić, czy na świecącym szarym światłem ekranie nie pojawiło się nowe powiadomienie: wysłana już po północy wiadomość od znajomych, kilkadziesiąt nowych lajków z Instagrama, kolejny update z prowadzonej na żywo relacji z ważnego wydarzenia na świecie. Są do tego stopnia zaangażowani emocjonalnie w swoje internetowe życie, że ciągle obawiają się, że zostaną wyeliminowani z obiegu informacji i nie odpowiedzą wystarczająco szybko na napływające wiadomości. Mają więc potrzebę: być dostępnym. Przez 24 godziny 7 dni w tygodniu.
Digital native, czyli cyfrowi tubylcy – tak Marc Prensky, amerykański pisarz, określił te osoby, które dorastają w pełni zanurzone w cyfrowym świecie. Lata dorastania kształtowane są poprzez doświadczenia, które bardzo różnią się od sposobu, w jaki przeżywali ten czas ich rodzice. Rodziców zaś trapi poczucie niepewności, co w sieci robią ich dzieci; martwią się o negatywne skutki tak intensywnego przywiązania do świata wirtualnego. Dorośli bombardowani są dziś głównie doniesieniami o negatywnych zjawiskach sieciowych: brutalnej pornografii, na której dzieciaki budują swoje wyobrażenia o seksie, cyberprzemocy, próbach samobójczych, czasem niestety skutecznych, gdy dziecko jest zaszczuwane przez rówieśników. Umacnia się stereotyp, że sieć to uzależniająca ciemna siła.
Te ich obawy i emocje nie są niczym nowym, bo technologia od dawna dzieliła pokolenia. Przecież w latach 30. rodzice martwili się, że słuchanie radia zajmuje ich dzieciom za dużo czasu, a w latach 80. równie nieuzasadniony niepokój budziły już magnetofony czy walkmany. „Rodziców stresuje po prostu zawsze to, co bardzo interesuje ich dzieci.