Ja My Oni

Domknięcie

Trudny czas pożegnania

Nie ma jednego prawidłowego modelu przeżywania żałoby po rodzicu. Nie ma jednego prawidłowego modelu przeżywania żałoby po rodzicu. Olga Ionina/Alamy Stock Photo / BEW
Czy istnieje model, według którego człowiek powinien przeżywać żałobę po rodzicu.
Anna Hebenstreit-MaruszewskaLeszek Zych/Polityka Anna Hebenstreit-Maruszewska

Ten strach narasta powoli. Z początku to tylko myśli, które uciekają, zanim zdąży się je zrozumieć. Kiedy matka zapomina nieważnego słowa. Kiedy jej wzrok nieruchomieje na zbyt długą chwilę. Kiedy złości się, że obraz w telewizorze jakiś niewyraźny, choć wszystko z nim w porządku.

Później przychodzą przeczucia. Że może to nie tylko roztargnienie, zamyślenie, zmęczenie. Bo matka nie potrafi wyliczyć, ile zostało jej do pierwszego. Bo do wystygnięcia kotleta i ziemniaków narzeka, że ktoś zjadł jej zupę, a bez niej nie ma przecież obiadu. Bo pyta cię, kiedy jej babcia wróci ze sklepu i przyniesie obiecane lody. Bo coraz częściej jej złość – na pogodę, na linienie psa, na ból nogi – zmienia się w niepohamowaną wściekłość.

W końcu w twoje myśli zaczyna się wdzierać pewność. Matka nie opuszcza już łóżka. Z niego wykrzykuje obelgi albo coraz dziwniejsze prośby. Żeby ją zabrać na grzyby, bo nie ma nic na kolację. Albo żeby podać parasol, bo przecież zaraz zacznie padać. Czasami – chcąc znów zapanować na fizjologią – jeszcze próbuje z łóżka wstać. Jeśli akurat nikogo nie ma w pobliżu, leży pod nim i zanim ją podniesiesz, mówi, że trochę bolą ją nogi, ale już niedługo przestaną.

Będzie dobrze, mówisz. Musisz odpocząć, mówisz. Uśmiechasz się łagodnie, jak do dziecka, choć nie masz już na to sił. Choć widzisz, jak matka słabnie i coraz bardziej wycofuje się z życia w swój własny, niedostępny ci świat. Choć kiełkuje ci w głowie niedopuszczalna myśl: niech to się już skończy. Ale jeszcze przeganiasz ją inną: przecież na pewno można coś zrobić, żeby skończyło się dobrze.

Anna Hebenstreit-Maruszewska, wykładowczyni w Zakładzie Psychologii Klinicznej i Zdrowia Wydziału Zamiejscowego Uniwersytetu SWPS w Sopocie: To czas, w którym mamy do czynienia z żałobą antycypacyjną. Nasz rodzic jest chory, spodziewamy się tego, że może umrzeć, ale nie chcemy brać tej możliwości pod uwagę. Zaczynamy się więc targować z losem lub Bogiem, jeśli w niego się wierzy. Myślimy: zrobię wszystko, żeby matka czy ojciec wyzdrowieli, żeby im się udało.

To wszystko oznacza w pewnym momencie także szpital. Albo dom opieki. Przeczesujesz sieć, zamęczasz pytaniami znajomych, jedziesz do kolejnych miejsc. Wypatrujesz miłej atmosfery, przyjaznego wnętrza, ciepła i ciszy. Najlepszej opieki. I żeby pachniało nadzieją. Cieszysz się, kiedy matka ma już swoje łóżko z białą pościelą, a wokół niej dyskretnie krzątają się pielęgniarki. Cieszysz się, bo matka się uspokaja. Już nie lamentuje, nie krzyczy. Uśmiecha się nawet. Dopiero później zrozumiesz, że był to już czas, kiedy cichła, żegnała się, odchodziła.

Telefon dzwoni o poranku. Mamy smutną wiadomość – słyszysz. Dziękuję – odpowiadasz automatycznie na dźwięk słowa kondolencje. I rozłączasz się, zastanawiając się, co ono właściwie znaczy.

• Kiedy człowiek dowiaduje się, że jego rodzic zmarł, niekoniecznie odczuwa silne emocje. Bywa, że nie czuje po prostu nic. To odrętwienie, które łączy się z zaprzeczeniem rzeczywistości. Taki szok jest pierwszą fazą żałoby. Wielu ludzi nie rozumie, że czasem smutek to nie jest płacz. Że można być w żałobie i nie uronić ani jednej łzy, tylko być jak za szklaną szybą, odcinać się od informacji o śmierci. Szczególnie dzieje się tak w przypadku odejścia matki lub ojca. Bo ono, niezależnie od tego, w jakiej było się z rodzicami relacji – dobrej czy złej, bliskiej czy dalszej – otwiera człowieka na świadomość własnej śmiertelności. Czyli – jak można przeczytać w podręcznikach psychoterapii egzystencjalnej – „nikt już nie stoi w kolejce między mną a śmiercią”. Bardzo często żałoba wiąże się więc nie tylko z żegnaniem rodzica, ale z żegnaniem bezpiecznego świata i obrazu własnej osoby jako nieśmiertelnej. A to jest bardzo trudne i budzi ogromny lęk. Nic więc dziwnego, że człowiek bardzo się na nim koncentruje.

Wieczorem łapiesz się na tym, że twoje odrętwienie nie jest całkowite. Czujesz ulgę. Że ból matki się skończył. Że nie musi już znosić zagubienia i zdziecinnienia, bezradności i wstydu, z których od czasu do czasu znękany umysł pozwalał jej zdać sobie sprawę. Myślisz o tym ze wstydem i wiesz, że to jest rzecz, do której nikomu nie wolno ci się przyznać.

Naturalna jest ulga, którą czujemy, gdy umiera ktoś, kto długo chorował i wobec czyjego cierpienia byliśmy bezsilni. Jest z nią jednak powiązane poczucie winy. Człowiek oskarża się, że wygląda to tak, jakby pragnął śmierci tej osoby. Prawda zaś jest taka, że najpierw długo marzymy o tym, żeby wróciła osoba, którą pamiętamy sprzed czasu choroby, żeby udało jej się wyzdrowieć. Ale w pewnym momencie chce się już tylko końca jej cierpienia. Nawet jeśli racjonalnie o tym wiemy, to bardzo trudno jest nam sobie poradzić z poczuciem winy z tego powodu. Ta emocja rodzi się z reguły w relacji z samym sobą: inni nie muszą jej potępiać, często robimy to sobie sami.

Wiesz, że musisz działać. Zakład pogrzebowy, urzędy. Terminy, pieniądze. Telefony do rodziny, znajomych matki. Każdemu opowiadasz tę samą historię: tak, chorowała, ale niedługo, nie, nie cierpiała, odeszła spokojnie. Każdemu odpowiadasz na te same pytania: tak, dziękuję, radzę sobie, nie, dziękuję, nie ma w czym pomagać, wszystko załatwione. Prześladuje cię myśl, że lepsza byłaby ceremonia świecka, ale tego nikomu nie mówisz. Co by powiedzieli? Poza tym matka deklarowała się jako wierząca. Odważasz się jedynie zamówić białe kwiaty, choć już ktoś powiedział, że to chyba jednak nie wypada. Matka je lubiła, więc chcesz jej je dać.

W Polsce ludzie wciąż rzadko sięgają po opcję pogrzebu świeckiego. A może to być bardzo poruszająca uroczystość. Można podczas niej puszczać piosenki, które zmarły lubił, przeczytać listy, które napisał dla dziecka lub życiowego partnera, pokazać fotografie z jego życia. Są też opowieści o nim osób bliskich, nawet śmieszne anegdoty. Ten czas poświęcony wyłącznie zmarłemu zbliża też do siebie wszystkich żałobników, więc ma funkcję katarktyczną. Wiele osób zaś ma wrażenie, że podczas pogrzebu katolickiego czegoś brakuje. Choćby tego, żeby ktoś wyszedł z tego tłumu żałobników i powiedział coś tak naprawdę od serca. Religia wielu ludziom pomaga, takie rytuały są potrzebne, ale pomogłoby również wprowadzenie w nie czegoś osobistego, indywidualnego.

A kwestia tradycyjnych kwiatów, wieńców, zrytualizowanych pożegnań? Białe kwiaty – dlaczego nie? Jeżeli dla osoby w podeszłym wieku chcemy wybrać białą trumnę, wybierzmy, choć stereotypowo jest przyjęte, że takie przeznaczone są dla młodej osoby, dziecka. Tutaj powinna być pełna dowolność i krytyka czyjejś indywidualnej decyzji jest brakiem wyczucia.

Kiedy przychodzi dzień ostatniego pożegnania, wstajesz rano jak zwykle. Wchodzisz do kościoła, siadasz w ławce. Czekasz. Denerwujesz się, że zakład pogrzebowy się spóźnia, ale nic nie możesz zrobić. Wszystko dzieje się poza twoją kontrolą. W końcu wnoszą trumnę, a ty starasz się nie myśleć, kto w niej jest. Msza jest krótka, już trzeba jechać na cmentarz. Pod bramą ksiądz się niecierpliwi, że chcesz czekać na przyjaciół, którzy jeszcze nie dojechali. Kapitulujesz i ruszasz w kondukcie. Przy grobie kilka słów, niecierpliwią się grabarze. I już kładą się wieńce i wypowiadają się formułki: przykro mi, tak to już jest, nic się na to nie poradzi. Stoisz, słuchasz i dalej nie czujesz nic poza zdziwieniem, że to wszystko działo się tak szybko. Ale z tego akurat się także cieszysz. Męczą cię spojrzenia, wypatrywanie smutku i łez, i widok źle ukrywanego rozczarowania, że ich nie było. I możesz już nie próbować wymyślić pretekstu, dla którego można by w tym dniu nie uczestniczyć.

Z punktu widzenia psychologicznego pogrzeb, choć jest bardzo trudnym doświadczeniem, jest żałobnikowi potrzebny, żeby coś domknąć i coś rozpocząć. Wcześniej rytuał pożegnania zmarłego trwał nawet kilka dni, teraz mamy do dyspozycji tylko godzinę, półtorej. Plus stypa. Ale to wystarczy, żeby zdać sobie sprawę, że coś się skończyło. Niewzięcie udziału w pogrzebie ułatwia zaprzeczenie. Myślimy, że matka czy ojciec jeszcze żyją, że tylko gdzieś wyszli albo wyjechali. Pogrzeb pozwala także rozpocząć kolejne etapy żałoby.

Kilka dni później wracasz do tzw. normalności. Dni upływają między domem a pracą, codzienne rytuały i obowiązki starasz się wykonywać jak zwykle. Może trochę wolniej i z niewiele mniejszym zaangażowaniem. Tylko zbyt często myślisz. Że może gdyby nie skupiać się w trakcie wizyt u matki na sprzątaniu, gotowaniu, praniu, tylko posiedzieć z nią i porozmawiać, to przyczajone symptomy choroby szybciej dałoby się wyłapać. Że może gdyby nie trzeba było wyjechać w ten akurat wtorek czy piątek, to matka nie próbowałaby wstawać i nie leżałaby nocą w samotności. Że może ten dom opieki znalazło się za późno. A może za wcześnie. A może w ogóle nie powinien się znaleźć, bo choć matka umarła w nim czysta i spokojna, to jednak nie w swoich ścianach i bez swojego psa u boku.

Takie wracanie do określonych sytuacji i zastanawianie się, co można było zrobić inaczej, nazywa się myśleniem kontrfaktycznym. Szuka się odpowiedzi na to, czy aby na pewno zrobiło się wszystko, co było w naszej mocy, czy czegoś się nie zaniedbało, nie przeoczyło, nie dopilnowało. Człowiek chce mieć czyste sumienie, chce zdjąć z siebie brzemię poczucia winy. I choć może się to wydawać formą samodręczenia, jest to w żałobie zupełnie naturalne zjawisko. Niektórym bardzo w tym okresie pomaga grupa wsparcia. Ona daje możliwość dowiedzenia się, że inni też mają wyrzuty sumienia, że nie ma w tym nic złego. Poza tym ludzie w żałobie bywają bardzo uwrażliwieni na emocje innych i potrafią sobie nawzajem dodawać otuchy. Niestety, takie grupy działają raczej tylko w dużych ośrodkach miejskich i jest ich stanowczo za mało. Psychoterapia kojarzy się z wiwisekcją, z kopaniem sześć pokoleń wstecz i z trudnymi emocjami, a w tym przypadku chodzi o zwyczajne ludzkie wsparcie.

Po miesiącu–dwóch w twoim samopoczuciu niewiele się zmienia. Tylko ludzie wokół ciebie zaczynają się niecierpliwić. A ty dalej w smutku? Czas już zapomnieć. Musisz się pogodzić, przecież nie da się tego odwrócić. Nie pójdziesz na imprezę? Nie przesadzaj, w dzisiejszych czasach żałoba nie trwa rok. Skąd w tobie ta drażliwość? Nie da się z tobą rozmawiać.

Smutek w żałobie przyjmuje różne formy. Bywa, że człowiek staje się mrukliwy, odpychający, nie ma ochoty na kontakty towarzyskie, staje się niemiły. Nawet osoby serdeczne i towarzyskie czasowo zmieniają się w gburów. Po prostu smutek maskują złością. Wielu ludzi tego nie rozumie. Żałoba na poziomie emocjonalnym jest czymś bardzo zindywidualizowanym. Do momentu pogrzebu wolno przeżywać rozpacz, wszyscy człowieka wspierają. Ale nie wiedzą, jak się w stosunku do niego zachowywać po upływie miesiąca, pół roku. Nie jesteśmy tego uczeni. Nie chodzi o to, żeby go zabrać gdzieś, rozweselić, zabawić, tylko żeby po prostu z nim być. Nawet przyjaciele mogą tego nie potrafić. Czują się w takiej sytuacji bezradni, a uczucia bezradności nikt nie lubi. Niekiedy złości ich nawet to, że bliski w żałobie zachowuje się inaczej, niż są do tego przyzwyczajeni. Może z tego też wynika fakt, że współcześnie nie ma przyzwolenia na to, żeby żałoba trwała długo. Nawet w tej sprawie wymaga się od nas tempa.

Mijają miesiące. Żyjesz niby normalnie. Od czasu do czasu nachodzą cię jednak refleksje. Trzeba było mieć więcej cierpliwości. Więcej wyrozumiałości. Nie gniewać się na matkę, kiedy wykrzykiwała: nie przychodź mi tu, nie potrzebuję twojej łaski, poradzę sobie sama, jak przez całe życie. Przyzwyczaiła cię do złości, więc trudno było przyjąć, że być może w ten sposób okazywała nie stosunek do ciebie, a swoją niezgodę na gaśnięcie. A co z innymi wyrzutami, obelgami, pretensjami. Jaki był ich powód? Może zostały źle zrozumiane. Może nie była taką nieprzystępną, zimną osobą, jak ci się przez całe życie wydawało. Tyle niedobrych rzeczy się między wami wydarzyło, że trudno ci przypomnieć sobie te dobre, miłe i ciepłe. Nie możesz doszukać się w sobie smutku, za to często wpadasz w gniew.

Faza wściekłości skierowanej nie tylko do losu czy Boga, lecz także do osoby zmarłej (Dlaczego mnie zostawiłaś?...), jest często spotykaną fazą żałoby. Ale może też świadczyć o czymś innym. Paradoksalnie, jeżeli umiera rodzic, z którym mieliśmy bliskie, serdeczne relacje, to żałobę łatwiej jest przeżyć i zakończyć, jeśli zaś byliśmy z nim skonfliktowani, to ten stan jest zaburzony i nietypowy. Żegnanie rodzica jest o tyle niemożliwe, że zostają po nim różne rozmaite krzywdy, urazy, niedopowiedzenia. Możemy wtedy nagle wpadać we wściekłość, pojawiają się u nas objawy depresji czy lęku. Bo uświadamiamy sobie, że straciliśmy nie tylko matkę czy ojca, ale też szansę na porozumienie się z nimi czy też wyjaśnienie czegoś. Co nie zmienia faktu, że jeśli rodzic był naprawdę toksyczny, jego dorosłe dziecko może mieć mieszane uczucia. Z jednej strony nie może mu już zadać różnych ważnych pytań ani o nic go oskarżyć, z drugiej strony znika krzywdziciel, więc człowiek odczuwa nawet czasem bardziej rodzaj radości i satysfakcji aniżeli straty. Wszyscy naokoło składają takiej osobie kondolencje i mówią, że musi być jej bardzo ciężko, a ona w duchu myśli: wcale nie jest mi ciężko. A to jest w naszej kulturze nieakceptowalne, więc dla takiej osoby bardzo trudne. To właśnie jest sytuacja, w której ludzie będący w procesie żałoby najczęściej korzystają z psychoterapii. Przychodzą po pomoc z mieszanymi uczuciami – nienawidzili swojego rodzica, życzyli mu śmierci, a teraz, gdy ten rodzic nie żyje, nie mogą się z jego śmiercią pogodzić. To, co ma w takiej sytuacji do zaoferowania psychoterapia, to przyjrzenie się z bliska takiemu konfliktowi, ale też nazwanie po imieniu rzeczy niewypowiedzianych. Aby domknąć proces żałoby, trzeba niekiedy zmarłego rodzica „przywrócić do życia” – skierować do niego słowa, które powinien był dawno usłyszeć, napisać do niego trudny list, namalować obraz o relacji między rodzicem a dzieckiem…Takich metod jest nieskończenie wiele, ale prowadzą one do jednego celu: wyjścia z „pułapki niewybaczonej krzywdy”, czyli wybaczenia rodzicowi doznanych krzywd i pożegnania go. Wybaczamy nie po to, by rodzica usprawiedliwić, ale po to, by uwolnić samych siebie.

Nadchodzi Wszystkich Świętych. W mediach wspomnienia o sławnych zmarłych. Przed cmentarzami znicze i tłum. Idziesz wieczorem, żeby nie spotkać już nikogo, kto mógłby chcieć rozmawiać o twoim domniemanym smutku. Patrzysz na napis na nagrobku i wydaje ci się nierzeczywisty. Innych uczuć nie budzi. Myślisz: szkoda, że nie pamiętam śmierci dziadków. Szkoda, że na to, co się z tobą dzieje, nikt cię nie przygotował. Że tylko w tym jednym listopadowym dniu w twoim domu padało słowo śmierć.

To czas refleksji i zadumy, kiedy wspominamy znanych zmarłych i naszych zmarłych, idziemy na cmentarze, zapalamy znicze i... przestajemy o tym myśleć do następnego roku. Śmierć jest zamknięta w tym jednym smutnym tygodniu, a na resztę roku usiłujemy ten temat wyrzucać z głów. A przecież ludzie umierają też wtedy, kiedy jest pięknie i słonecznie. Inni piją drinki na plaży, a w tym samym czasie ktoś w szpitalu zmaga się z chorobą albo ktoś właśnie traci bliską osobę. Za rzadko o tym rozmawiamy, nikt nas nie uczy, w jaki sposób o tym mówić. Poza tym kiedyś śmierć była wśród nas, a nie w szpitalu czy domu opieki. Może wtedy, kiedy całe wioski zbierały się w domostwach i w nich żegnały zmarłego, żałobę odczuwało się silniej, ale jednocześnie prawidłowo i szybciej.

Kiedy zbliża się kolejna rocznica telefonu o poranku, podsumowujesz siebie w tym czasie. Zaprzeczenie, gniew, targowanie, depresja, akceptacja – powtarzasz jak mantrę te pięć faz prawidłowo przebytej żałoby i nie możesz ich jakoś dopasować do siebie. Bo z jednej strony wydaje ci się, że śmierć matki jest już za tobą i życie toczy się dalej utartymi szlakami. Z drugiej strony, choć nie chcesz, myślisz o niej każdego dnia. Wraca do ciebie lęk. Wspominasz jakieś chwile, rozmowy. Przeżywasz raz po raz sytuacje. A i tak masz wrażenie, że wszystko się dzieje poza tobą, dotyczy kogoś innego. Jest nierealne. Co jest ze mną nie w porządku – pytasz? I nie znajdujesz odpowiedzi.

Nie każdy przechodzi przez wszystkie fazy żałoby i nie ma też wyraźnie określonego czasu, w którym powinna się ona zakończyć (choć najczęściej źródła podają, że jest to rok lub dwa lata). Léonie Sugarman pisze o tym, że możemy wyróżnić aż siedem faz żałoby. Szok i odrętwienie. Rozpacz i zamrożenie. Zwątpienie i bezradność. Silne emocje. Szukanie pomocy i odpowiedzi na pytanie, jak dalej kierować swoim życiem. Poszukiwanie głębszego sensu doświadczonej straty. Osiągnięcie integracji, czyli wpisanie wydarzeń w historię swojego życia i tym samym domknięcie żałoby. Można się także całkowicie od tego procesu odizolować, uznać, że tego po prostu nie ma. Ale nieprzeżyta strata i nieprzepracowana żałoba zawsze wraca. Osoby, które nie konfrontują się z tym zaraz po stracie, tylko próbują odwracać od niej uwagę, głęboki smutek i depresję przeżywają zazwyczaj po latach.

Proponowałabym jednak nie oceniać od razu czyjejś żałoby, jeśli nie przebiega ona według podręcznikowych faz lub też trwa dłużej, niż przewidują opracowania na ten temat. Ludzie bardzo różnie radzą sobie z trudnymi doświadczeniami i nie można powiedzieć, że jeżeli jakaś osoba nie płacze i nie przeżywa, to od razu jest z nią coś nie w porządku. Trzeba zbadać – być może na pewnym etapie już przy pomocy terapeuty – wszystkie okoliczności towarzyszące stracie i dopiero wtedy można oszacować, czy rzeczywiście ktoś się na żałobę zablokował, czy tylko przechodzi ją w indywidualny i właściwy dla siebie, choć niestereotypowy sposób. Pomoc polega tu przede wszystkim na słuchaniu. Zrobieniu miejsca na wspomnienia o zmarłym. Stworzeniu przestrzeni dla trudnych emocji. Pozwoleniu na otwarte wyrażenie rozpaczy. Odnalezieniu nowego sposobu na życie bez zmarłego. Odnalezieniu siebie w życiu bez tego zmarłego. Lubię myśleć o żałobie poprzez metaforę osieroconej miłości. Kochamy tak samo mocno jak przedtem, ale obiektu naszej miłości już nie ma. Nasza miłość zostaje sama. Samotna. I trzeba czasu i psychologicznego wysiłku, abyśmy znów dali sobie prawo do życia i do kochania. Na wielu cmentarnych nagrobkach można przeczytać inskrypcje „Pamięć nie umiera nigdy”. To prawda. Ale ważne jest, abyśmy my też żyli. Razem z tą naszą pamięcią.

KATARZYNA CZARNECKA
KOMENTARZ PSYCHOLOGICZNY: ANNA HEBENSTREIT-MARUSZEWSKA

Ja My Oni „Jak być wystarczająco dobrą rodziną” (100140) z dnia 12.11.2018; Omijać mity i schematy; s. 102
Oryginalny tytuł tekstu: "Domknięcie"
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną