Ten strach narasta powoli. Z początku to tylko myśli, które uciekają, zanim zdąży się je zrozumieć. Kiedy matka zapomina nieważnego słowa. Kiedy jej wzrok nieruchomieje na zbyt długą chwilę. Kiedy złości się, że obraz w telewizorze jakiś niewyraźny, choć wszystko z nim w porządku.
Później przychodzą przeczucia. Że może to nie tylko roztargnienie, zamyślenie, zmęczenie. Bo matka nie potrafi wyliczyć, ile zostało jej do pierwszego. Bo do wystygnięcia kotleta i ziemniaków narzeka, że ktoś zjadł jej zupę, a bez niej nie ma przecież obiadu. Bo pyta cię, kiedy jej babcia wróci ze sklepu i przyniesie obiecane lody. Bo coraz częściej jej złość – na pogodę, na linienie psa, na ból nogi – zmienia się w niepohamowaną wściekłość.
W końcu w twoje myśli zaczyna się wdzierać pewność. Matka nie opuszcza już łóżka. Z niego wykrzykuje obelgi albo coraz dziwniejsze prośby. Żeby ją zabrać na grzyby, bo nie ma nic na kolację. Albo żeby podać parasol, bo przecież zaraz zacznie padać. Czasami – chcąc znów zapanować na fizjologią – jeszcze próbuje z łóżka wstać. Jeśli akurat nikogo nie ma w pobliżu, leży pod nim i zanim ją podniesiesz, mówi, że trochę bolą ją nogi, ale już niedługo przestaną.
Będzie dobrze, mówisz. Musisz odpocząć, mówisz. Uśmiechasz się łagodnie, jak do dziecka, choć nie masz już na to sił. Choć widzisz, jak matka słabnie i coraz bardziej wycofuje się z życia w swój własny, niedostępny ci świat. Choć kiełkuje ci w głowie niedopuszczalna myśl: niech to się już skończy. Ale jeszcze przeganiasz ją inną: przecież na pewno można coś zrobić, żeby skończyło się dobrze.
Anna Hebenstreit-Maruszewska, wykładowczyni w Zakładzie Psychologii Klinicznej i Zdrowia Wydziału Zamiejscowego Uniwersytetu SWPS w Sopocie: To czas, w którym mamy do czynienia z żałobą antycypacyjną.