KATARZYNA KAZIMIEROWSKA: – Jedna z powszechnie udzielanych rad na poprawę dobrostanu brzmi: pomagaj innym, słabszym. Jego oczywistym warunkiem jest też pewność, że w biedzie możemy liczyć na czyjeś wsparcie. Czy Polacy umieją sobie wzajemnie pomagać?
KONRAD MAJ: – Przychodzi nam to z dużym trudem.
Skąd pan to wie?
Najnowszy Światowy Indeks Dobroczynności z 2018 r., publikowany corocznie przez Charities Aid Foundation, nie pozostawia złudzeń: lokuje nas na 112. miejscu na świecie (jeszcze w 2016 r. byliśmy na 105.), a do tego, jak wynika z badań, połowa Polaków deklaruje pomoc jedynie raz do roku. Co więcej, gdyby nie WOŚP, liczba filantropów spadłaby o połowę.
To smutne.
Smutniejsze, gdy dodam, że skłonność do pomagania wcale nie zależy od zamożności państwa, tylko od ukształtowanych norm społecznych. W czołówce tego rankingu są Sierra Leone, Indonezja, Kenia, USA czy Nowa Zelandia. W wielu krajach pomaganie jest normą czy nawet modą.
U nas jest czym?
Dla wielu wciąż przejawem naiwności. Czy tak fatalna pozycja w rankingu ŚID jest przedmiotem dyskusji i źródłem niepokoju? Nie sądzę. Opowieść o byciu Polakiem jako dobrym chrześcijaninie jest wypierana przez promowaną przez rząd postawę, że Polska musi dbać jedynie o własny interes. To udziela się zwykłym ludziom i może się przełożyć na relację również między nimi. Pomyślą: skoro tak ważne jest dbanie o własny interes, to ja też muszę się na tym skoncentrować. Niech inni sami się o siebie troszczą. I tak polityka kształtowana odgórnie może przenieść się na codzienne zachowania zwykłych ludzi.
A my sobie poradzimy?
Forsowana jest u nas tendencja raczej izolacyjna, której towarzyszy narracja, że na przykład Unia jest wyimaginowaną wspólnotą, która chce coś nam narzucić, a nawet zniszczyć naszą kulturę i wartości.