Pół tysiąca lat ma w naszej cywilizacji historia używania tytoniu. Jest fascynująca, co udowadniał swoją książką Krzysztof Teodor Toeplitz. Warto ją przypomnieć, żeby zrozumieć, dlaczego trudno się z tym zwyczajem rozstać.
Pierwszym europejskim palaczem był Rodrigo de Jerez, uczestnik wyprawy Kolumba z 1492 r. To on na wyspie San Salvador zaobserwował tubylców, którzy „piją dym”. Spróbował, zasmakował i przywiózł liście tytoniu do rodzinnego miasta Ayamonte. Nie wyszło mu to na dobre. Obyczaj „picia dymu” okazał się dla jego otoczenia na tyle przerażający, że ktoś doniósł na niego hiszpańskiej inkwizycji i przez siedem lat był więziony.
Ale byli też tacy, którzy przyjęli tytoń entuzjastycznie. Jedna z rozpraw medycznych z XVI w. opisuje go jako lekarstwo na 36 różnych chorób. I nie minęły dwa wieki, gdy za sprawą Europejczyków suszone liście zza oceanu podbiły wszystkie kontynenty.
„Tytoń wplata się w obyczaj, w życie towarzyskie, a formy jego używania wzbogacają się i stają coraz bardziej wyrafinowane” – pisał Teoplitz w książce „Tytoniowy szlak”. Bo też nie tylko o narkotyczne działanie nikotyny tu chodziło.
W XVIII w. w Europie Zachodniej za najbardziej elegancką formę używania tytoniu uchodziło spopularyzowane przez dwór francuski zażywanie tabaki. Ozdobne tabakiery były rodzajem osobistej biżuterii – małymi dziełami sztuki tworzonymi z cennych kruszców i ozdobnych emalii. Dzięki tabace spopularyzowano jeszcze jeden atrybut elegancji – koronkowe chusteczki do nosa, trzymane w mankiecie. Tytoniowa moda z Zachodu przyszła także do Polski, a nasz sejm w 1661 r. uznał, że jest nieszkodliwa dla zdrowia.
Osobna mitologia wyrosła wokół fajki. Ona także stała się przedmiotem wyrafinowanym, intymnym, ale również kolekcjonerskim.