Kiedy poznałem siebie? To nie jest dobre pytanie. Odnoszę wrażenie, że byłbym w stanie na nie odpowiedzieć dopiero wtedy, gdy skończyłoby się moje życie i mógłbym spojrzeć na nie z zewnątrz. Przecież ciągle wydarza się coś, co może wywołać nową reakcję, ujawnić cechy charakteru, które nie miały szansy ujawnić się wcześniej. Dziś wiem tylko, że moja osobowość skrajnie nie pasuje do szablonu. Żadnym kątem, żadnym rogiem. Może więc lepiej zapytać, kiedy zacząłem poznawać siebie? Myślę, że wtedy, kiedy przestało mi na czymkolwiek zależeć.
Udawanie
Cholernie ważne jest to, żeby być sobą i dokonywać świadomych wyborów. Jeśli nie wiem, kim jestem, to ktoś mi może coś wmówić, a ja nie będę wiedział, czy to jest prawda czy nie. Kiedy ci jedna osoba mówi, że jesteś koniem, to patrzysz na nią jak na kretyna, a jak trzydzieści, to zaczynasz to poważnie rozważać.
Przez większość mojego życia dawałem sobie różne rzeczy narzucać. Powiedzieli mi, że jestem dziewczyną. Nie wiedziałem, czy jestem czy nie jestem, więc pomyślałem, że mogę być. Powiedzieli mi, że dziewczyny ubierają się tak i tak, więc skoro niby jestem dziewczyną, to może się tak ubiorę. Koleżanka powiedziała mi, że jeżeli zadbam o swoją kobiecość, to poczuję się szczęśliwy. Zadbałem. I nie poczułem się szczęśliwy. Byłem już tylko zmęczony tym ciągłym udawaniem kogoś, kim nie jestem. Tym, że muszę ubierać się tak, jak nie lubię, malować się, chociaż tego nie lubię, mówić w sposób, którego nie lubię. Wszystko po to, żeby inni mnie lubili. Ale to nic nie dało. Byłem bardzo zły, że mnie odrzucają. Myślałem, że to dlatego, że jestem za mało kobiecy. Nie wiedziałem, że istnieje coś takiego jak transseksualizm. A skoro czegoś takiego dla mnie nie było, jak mogłem uważać, że to, co czuję, jest prawdziwe.