Długi pogubionego w konsumpcji Zachodu w najbliższych latach mają finansować mieszkańcy Azji, obudzeni do robienia interesów przez nowy porządek świata i nowe technologie – ludzie tacy jak Randżit Gupta. Jeszcze w 2000 r. był on chłopem bez perspektyw, biedującym na poletku ryżu pod New Delhi. Rok później wessało go miasto. Na chodnikach stolicy Indii zaczął ozdabiać henną dłonie i stopy panien młodych. Tych najbiedniejszych po najniższych stawkach. Ale nawet to wystarczyło, żeby Randżit odłożył trochę pieniędzy. W 2002 r. kupił za nie komórkę.
Od tamtego czasu, skomunikowany ze światem, mógł świadczyć usługi nieco bogatszym pannom młodym, jeżdżąc do ich domów na umówione wizyty. Przez telefon zamawiał materiał, i tak odpadł mu czas na dojazdy do specjalistycznych sklepów. Następną komórkę kupił już z aparatem fotograficznym i natychmiast stworzył zdjęciowe portfolio swoich wzorów, które w każdej chwili mógł przesłać klientom. To jeszcze bardziej rozbudziło jego miłość do komórek, uczucie, które dzieli z 600 mln rodaków. Kupił nawet jedną swojemu synowi, by ten – choć wciąż mieszka na wsi – mógł szkolić się w sztuce henny na podstawie zdjęć od ojca.
Kiedy Gupta Junior przyjedzie do Delhi, nie wyląduje, jak jego tata, na chodniku. Obaj są żywym potwierdzeniem tezy znanego amerykańskiego dziennikarza i politologa Thomasa Friedmana, że takie zjawiska jak globalizacja, Internet szerokopasmowy czy nowe modele biznesowe pomagają najbardziej krajom Azji. Friedman jednak używa przykładów ze znacznie wyższej półki niż rodzinny biznes zdobienia kończyn pannom młodym – globalnych firm takich jak Infosys (technologie informatyczne), Wipro (usługi IT, konsulting) czy Tata (od technologii informatycznych przez energetykę po produkcję samochodów).