Niezbędnik

Frank va bank

Dla Szwajcarów mocny frank jest nie mniejszym utrapieniem niż dla Polaków czy Węgrów. Dla Szwajcarów mocny frank jest nie mniejszym utrapieniem niż dla Polaków czy Węgrów. BEW
Wysoki kurs franka to najdotkliwszy skutek kryzysu strefy euro odczuwalny w Polsce. Skąd szwajcarska waluta czerpie swoją siłę i dlaczego nie tanieje?
Polityka

700 tys. Polaków ma kredyty we frankach. Jeszcze kilka lat temu pokusa zadłużenia się w obcej walucie była oczywista: stopy procentowe w Szwajcarii były znacznie niższe niż w Polsce, kredyt we frankach gwarantował mniejsze raty, a ryzyko kursowe wydawało się nieistotnym detalem. Aż przyszedł kryzys i powywracał wszystko do góry nogami. Frank, który w sierpniu 2008 r. kosztował 1,96 zł, trzy lata później osiągnął rekordowy poziom 3,95 zł. Drożejąca waluta wpędziła kredytobiorców nie tylko w wyższe raty, ale także w kłopoty ze sprzedażą nieruchomości: w przeliczeniu na złote dług bywa bowiem nawet dwukrotnie większy niż wartość kupionego mieszkania lub domu.

Sama Szwajcaria jest zdrowa jak żaden kraj Europy. Jej PKB urósł w ubiegłym roku o 1,7 proc., bezrobocie wyniosło w grudniu 3,1 proc., a inflacja ustąpiła miejsca deflacji cen o 0,8 proc. Powody skokowej aprecjacji leżą poza Szwajcarią: frank poszybował do góry, w miarę jak zaostrzał się kryzys zadłużeniowy w Europie. Końca kłopotów Grecji nie widać, a strach przed bankructwem Włoch i Hiszpanii sprawia, że inwestorzy w ubiegłym roku masowo wycofywali kapitał z aktywów denominowanych w euro i szukali dla niego bezpiecznych przystani. – A frank jest najbezpieczniejszą z walut – mówi Sébastien Galy, starszy strateg handlu dewizowego w banku Société Générale w Londynie.

Mówiąc językiem ekonomistów, kryzys w eurolandzie wywarł presję aprecjacyjną na franka. Gdy w połowie lipca 2011 r. unijni politycy kłócili się o drugi pakiet ratunkowy dla Grecji, za euro płacono już poniżej 1,20 franka. Z kolei gdy na początku sierpnia agencja ratingowa Standard&Poor’s obniżyła wiarygodność kredytową Stanów Zjednoczonych, kurs dolara zjechał do 0,7 franka. We wrześniu Szwajcarski Bank Narodowy (SNB) powiedział basta: ogłosił, że wzrost wartości franka jest „zagrożeniem dla gospodarki”, a sam bank „jest gotów skupować obce waluty w nieograniczonych ilościach”. SNB wyznaczył minimalny kurs na poziomie 1,20 franka za euro i od tamtego czasu nie pozwala, by płacono mniej.

Frank wiecznie żywy

Jeden frank dzieli się na sto rappów albo centymów, w zależności od tego, w którym kantonie zapytamy. Napisy na monetach są tylko po łacinie, za to na pieniądzu papierowym znajdziemy już inskrypcje w czterech językach urzędowych: francuskim, niemieckim, włoskim i retoromańskim. Banknotami z Le Corbusierem i Giacomettim zapłacimy również w Księstwie Liechtensteinu oraz we włoskiej eksklawie Campione d’Italia i niemieckiej Büsingen am Hochrhein. Ponad połowę całej szwajcarskiej gotówki stanowią banknoty z Burckhardtem o najwyższym, tysiącfrankowym nominale. Mało przydatne na zakupach są używane do lokowania kapitału – to najwięcej warte banknoty na świecie.

By zrozumieć fenomen franka, wystarczy wziąć do ręki monetę 10-rappową, wartą w przeliczeniu ok. 35 gr. Od 1879 r. jest bita według tego samego wzoru, więc numizmatem z XIX w. można dziś zapłacić w dowolnym szwajcarskim sklepie. To ewenement w skali świata: większość współczesnych walut jest młodsza od franka, a żadna inna moneta sprzed 130 lat nie pozostaje do dziś legalnym środkiem płatniczym. Szwajcarzy nie zmienili wzoru, bo nie było takiej potrzeby: w przeciwieństwie do lira, marki czy złotego frank nigdy nie wymagał reformy walutowej. Dewaluację przeszedł tylko raz, po Wielkim Kryzysie w 1936 r. Kolejny ewenement: 95 proc. szwajcarskiej gotówki ma pokrycie w złocie.

Silny frank to owoc długotrwałej stabilności kraju – mówi prof. Jan-Egbert Sturm, dyrektor Szwajcarskiego Instytutu Ekonomicznego w Zurychu. Szwajcaria miała szczęście: przez 160 lat istnienia nie doświadczyła niepokojów wewnętrznych, nigdy nie została też najechana. Ceną neutralności podczas II wojny światowej była obsługa trzech czwartych transakcji sprzedaży złota przez Trzecią Rzeszę, w tym kruszcu zrabowanego ofiarom Holocaustu i krajom podbitym. Gdy w czasie wojny niemal wszystkie państwa wstrzymały obrót walutowy, by uchronić swe gospodarki przed odpływem dewiz, Szwajcaria utrzymała wymienialność franka, co ugruntowało jego renomę jako bezpiecznej przystani dla kapitału.

Po wojnie frank nie drożał, bowiem handlem dewizowym rządził system z Bretton Woods, w którym każda waluta była wymienialna po stałym kursie na dolara. Dopiero po uwolnieniu kursów w 1973 r. niedowartościowany frank poszybował w górę. SNB odzyskał suwerenność w polityce monetarnej, ale pilnowanie waluty, targanej falami globalnego kapitału, okazało się sporym wyzwaniem. Mimo to bank przez 30 lat nie drukował nadmiernych ilości pieniędzy i konsekwentnie zwalczał inflację, utrzymując jednocześnie możliwie najniższe stopy procentowe. – To wzorcowa polityka monetarna sprawiła, że frank nie tracił siły nabywczej – wyjaśnia Boris Zürcher, ekonomista z think tanku Avvenir Suisse w Genewie.

Hedge albo haven

W sensie ilościowym frank nie odgrywa znaczącej roli na rynkach finansowych. Formalnie jest piątą walutą rezerwową świata, ale franki stanowią zaledwie 0,1 proc. dewiz w bilansach banków centralnych. Szwajcarska waluta jest najpewniejsza na świecie, ale franków i helweckich obligacji jest po prostu za mało, by zaspokoić potrzeby depozytowe państw. – Szwajcaria musiałaby emitować więcej długu – mówi Galy. Kupcy z pewnością by się znaleźli, ale rząd w Bernie jest oszczędny i rozsądny jak żaden w Europie: dług publiczny wynosi zaledwie 38 proc. PKB i spada, bo zamiast deficytu budżetowego Szwajcaria miała w ubiegłym roku nadwyżkę.

Na tzw. foreksie, czyli międzynarodowym rynku walutowym, handel frankiem generuje zaledwie 6,4 proc. dziennych obrotów. I tu powodem jest podaż: w obiegu gotówkowym i bezgotówkowym jest łącznie 684 mld franków, wartych w przeliczeniu 853 mld dol. Łączna wartość pieniędzy jest prawie trzykrotnie większa niż PKB Szwajcarii, ale frankowi i tak daleko do czołowych walut: wyemitowane dotąd euro warte jest 12 bln 267 mld dol., dalej są wszystkie jeny świata (10 bln 276 mld dol.), a samych dolarów jest 9 bln 111 mld. Z drugiej strony franków jest bardzo dużo jak na rozmiar kraju. Na przykład Polska ma dwukrotnie większą gospodarkę od szwajcarskiej, ale wyemitowała trzy razy mniej pieniędzy.

Znaczenie franka wynika nie z ilości, tylko z jakości. W czasach prosperity gracze finansowi używają franka do hedgingu, czyli równoważenia bardziej ryzykownych inwestycji. Z kolei w czasach kryzysowych, jak dzisiaj, traktują go jako safe haven, bezpieczną przystań dla kapitału. Ta druga funkcja czyni z franka barometr nastrojów: drożeje, gdy inwestorzy boją się kłopotów, tanieje, gdy są gotowi ryzykować. Jest wreszcie trzecie zastosowanie: jako towar eksportowy. Odkąd rząd w Bernie zniósł wszelkie ograniczenia w obrocie kapitałem, europejskie banki zaczęły pożyczać duże ilości franków na niski, szwajcarski procent, a następnie udzielać z nich kredytów hipotecznych na nowych rynkach w Europie Środkowej.

Druga dewaluacja?

Dla Szwajcarów mocny frank jest nie mniejszym utrapieniem niż dla Polaków czy Węgrów. W latach 70. filarem gospodarki był eksport usług finansowych z osławioną szwajcarską tajemnicą bankową, ale dziś równie ważny jest eksport towarów, głównie lekarstw, żywności i zegarków, a mocna waluta obniża ich konkurencyjność. Od uwolnienia kursu franka Szwajcaria przeżyła już dwie fale aprecjacyjne – w latach 1978 i 1995 – ale żadna nie była tak długa i silna jak obecna. Przez dwa lata firmy dyskontowały mocnego franka, podnosząc wydajność, ale ostatniej jesieni bilanse przestały się już domykać. Przychody przeliczane z euro i dolarów są coraz niższe, zaś koszty liczone we frankach coraz wyższe.

Szwajcarska gospodarka hamuje, a banki i eksporterzy zaczęli zwolnienia. Przedsiębiorcy mieli nadzieję, że wprowadzenie minimalnego kursu zapoczątkuje deprecjację waluty, ale nic takiego się nie stało. Kurs rynkowy utrzymuje się na poziomie 1,23 euro za franka, czyli tuż ponad granicą wyznaczoną przez bank centralny. W grudniu pojawiły się żądania, by SNB podniósł próg albo wprowadził ujemne stopy procentowe dla obcokrajowców, by odstraszyć ich od trzymania pieniędzy w szwajcarskich bankach. Polskim kredytobiorcom minimalny kurs przyniósł początkowo ulgę – w dzień wprowadzenia frank potaniał o 28 gr – ale od tamtego czasu szwajcarska waluta zdrożała znowu na fali osłabienia złotówki.

Frank stanieje, gdy minie kryzys zadłużeniowy w strefie euro. Inwestorom wróci wówczas apetyt na ryzyko, a kapitał zaparkowany w Szwajcarii rozpierzchnie się po świecie w poszukiwaniu wyższych stóp zwrotu. Przy tej okazji dojdzie do wyprzedaży franka, która sprowadzi jego kurs do racjonalnego poziomu. Jeśli nie nastąpi to w niedalekiej przyszłości i szwajcarska gospodarka będzie dalej cierpieć, SNB może posunąć się do dewaluacji franka jak w 1936 r. Ale lepiej się na to nie nastawiać, gdyż byłoby to tylko potwierdzenie, że mamy do czynienia z turbulencjami na miarę Wielkiej Depresji. Szwajcarskich hotelarzy bardziej martwią dziś niewielkie opady śniegu, które mogą popsuć i tak trudny sezon narciarski w Alpach.

Niezbędnik Inteligenta „Trzęsienie kapitalizmu” (100003) z dnia 19.01.2012; Polska w kryzysie; s. 66
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną