W świetle osiągnięć współczesnej nauki nie ma wątpliwości, że podobnie jak inne organizmy ludzi ukształtował trwający miliony lat proces ewolucji. Równocześnie jednak człowiek jest istotą niezwykle plastyczną, a jego mózg dojrzewa przez ok. 20 lat. Dlatego to, co wrodzone, splata się nierozerwalnie z tym, co nabyte. I trudno stwierdzić, gdzie kończy się jedno, a zaczyna drugie.
Skomplikowanie i pewną jałowość tej dyskusji dobrze widać na przykładzie sporów, czy poziom inteligencji zależy bardziej od dziedzictwa genetycznego, czy środowiska, w którym człowiek wyrasta. Często można przeczytać, że czynniki genetyczne wyjaśniają 50 proc., a środowiskowe pozostałe 50 proc. tego zróżnicowania. Tylko co to znaczy?
W rozmowie z POLITYKĄ prof. Włodzimierz Oniszczenko z Wydziału Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego obszernie to wyjaśniał: Wyobraźmy sobie test inteligencji, którym badamy wszystkich dorosłych Polaków. Każda z osób poddanych temu testowi uzyskuje konkretny wynik. Następnie ustawiamy je w szeregu: od mających najniższe IQ po te z najwyższym. Gdyby chcieć przedstawić to na wykresie, otrzymalibyśmy tzw. krzywą Gaussa, przypominającą kształtem dzwon. Czyli uzyskalibyśmy graficzny obraz bardzo dużego zróżnicowania – od głębokiego upośledzenia umysłowego (lewa strona krzywej) do geniuszu (prawa strona). To jest tzw. całkowite zróżnicowanie inteligencji w populacji.
Co powoduje, że jedni są geniuszami, a inni są głęboko upośledzeni? Odpowiedź jest stosunkowo prosta – wpływy genetyczne oraz środowiskowe. Ale w jakiej proporcji, tego już nie wiadomo. Inteligencja danej osoby może zależeć w połowie, w większości, a może jedynie w 10 proc. od czynników genetycznych.