To pytanie zadaje sobie wielu rodziców, zanim pozwolą wykonać zastrzyk dziecku. W ciągu ostatniej dekady część matek i ojców decydowała się nawet nie szczepić swoich dzieci, w wyniku czego choroby, które udało się już niemal całkowicie wyeliminować (właśnie dzięki szczepionkom), na nowo pojawiły się w USA i Europie. Było to spowodowane strachem, jaki w ostatnich latach narastał w związku ze szczepieniami. Przede wszystkim obwiniano je o powodowanie autyzmu, a także innych chorób związanych z centralnym układem nerwowym (ADHD, padaczki czy upośledzeń umysłowych).
Kulminacja antyszczepionkowych nastrojów przypadła na koniec lat 90. XX w., m.in. za sprawą pewnego artykułu z 1998 r., który ukazał się w prestiżowym czasopiśmie naukowym „The Lancet”. Jego autorem był dr Andrew Wakefield, mało znany brytyjski chirurg specjalizujący się w chorobach układu pokarmowego. Sugerował w nim, że przewlekłe zapalenie jelita grubego jest związane z autyzmem. A schorzenie tej części układu pokarmowego miałby powodować wirus odry, który dostaje się do organizmu dzieci w trójskładnikowej szczepionce MMR (przeciwko śwince, odrze i różyczce).
Dr Wakefield z miejsca stał się bohaterem ruchów antyszczepionkowych, składających się w sporej części z rodziców dzieci dotkniętych autyzmem. Na ich celowniku znalazły się koncerny farmaceutyczne, które oskarżano o przekupywanie lekarzy i wciskanie za ich pośrednictwem szczepionek groźnych dla zdrowia. Teoria brytyjskiego chirurga oraz mające udowadniać ją badania okazały się wielkim oszustwem. Wyszło ono na jaw głównie za sprawą dziennikarskiego śledztwa przeprowadzonego przez reportera Briana Deera. Dzięki niemu Brytyjska Komisja Medyczna wszczęła własne śledztwo.