Mira i Kirył, polsko-amerykańsko-bułgarskie nastolatki, za swój pierwszy język uważają dziś angielski. Ale dopiero od paru lat, czyli odkąd mieszkają w Stanach. Bo kiedyś, gdy mieszkali w Polsce, raczej wymieniliby polski. Ich rodzice wciąż mówią do siebie w tym języku. Każde z ich rodziców jest kilkujęzyczne, chociaż nie od dziecka. Ojciec urodził się w Polsce, dorastał w USA i tam się nauczył angielskiego. Żonę, Bułgarkę, poznał, gdy wrócił obejrzeć kraj rodziców – i to tu urodziły się ich dzieci. Żona zna pięć języków.
Mama do dzieci mówi tylko po bułgarsku. Ojciec – głównie po angielsku. Kirył w wieku lat trzech mówił więc w trzech językach, mniej więcej w tym czasie też przestał je mieszać ze sobą. Mira też jest dziś trzyjęzyczna, choć dłużej to trwało. Rodzice wręcz się martwili. Angielskiego nauczyła się tak naprawdę dopiero mieszkając w USA, ale ma stypendium naukowe dla najzdolniejszych uczniów.
Ale na przykład Babacar, znajomy tej rodziny, urodzony w Senegalu lekarz weterynarii, nie podejmie się powiedzieć, który język jest najbardziej jego. Kiedyś najczęściej w życiu używał francuskiego – w tym języku rozmawiało się u niego w domu i używało go w szkole, ale w rubryce ojczysty wpisałby już raczej wolof – język urzędowy Senegalu. Choć nie jest to język ani ojca, ani matki i rodzice nawet go nie znają. Ale jego dzieci nie mają wątpliwości: ich językiem jest polski, w którym teraz funkcjonują – mimo że z żoną Babacar najczęściej mówi po angielsku.
Dzieci Babacara z Mirą i Kiryłem też rozmawiają po polsku.
Dwujęzyczność, a nawet wielojęzyczność, to już społeczna norma. Kilkadziesiąt milionów ludzi żyje w rodzinach, w których obraca się na co dzień różnymi językami – z konieczności.