W latach 90. prowadziłem przez kilka lat wykłady dla dość niekonwencjonalnej grupy studentów. Byli nimi pensjonariusze więzienia o zaostrzonym rygorze, o sielankowej nazwie Wielka Łąka (Great Meadow) w wiosce Comstock leżącej w górzystej, północnej części stanu Nowy Jork. Doświadczenie to nie czyni mnie kryminologiem, jednak wieloletnia obserwacja tych nietypowych studentów wzbudziła we mnie pewne refleksje na temat psychologicznego podłoża zbrodni.
Nie byli oni może typowymi więźniami i w swej instytucji penitencjarnej stanowili intelektualną elitę – mieli maturę. W większości byli to zupełnie normalni, a często sympatyczni ludzie niezdradzający żadnych oznak kryminalnej osobowości.
Natura czy kultura
Jak trafili na drogę przestępstwa? Najrozmaiciej – z szeroko pojętych przyczyn społeczno-towarzyskich, z młodzieńczej głupoty lub z powodu błędnych decyzji biznesowych. Jednym z nich był przystojny młody chłopak, który w odruchu osobliwie pojętej lojalności przyjacielskiej pomógł swemu szkolnemu koledze wymordować całą jego rodzinę. Różne z tych przyczyn często się ze sobą mieszały i oczywiście próba wzbogacenia się przez handel narkotykami może uchodzić za przejaw głupoty, a jednocześnie wpływu środowiska. Prawa stanu Nowy Jork uzależniają wysokość kary za to przestępstwo od ilości przechwyconego w czasie aresztowania narkotyku, toteż do Comstock trafiali na ogół najbardziej przedsiębiorczy i inteligentni dilerzy skazani jak za zabicie matki.
Także wpływem środowiska, kultury i wychowania wyjaśnić można zbrodnie popełnione w rewanżu lub w obronie swego dobrego imienia. Bardziej interesować nas tu będą jednak dwie pozostałe grupy – nazwałem ich sprawcami przestępstw gorących i zimnych. I jedni, i drudzy demonstrowali cechy osobowości odbiegające od powszechnie akceptowanej normy.