Lekarze wydali wyrok, gdy Stephen Hawking miał 21 lat. Choroba Lou Gehriga, czyli stwardnienie zanikowe boczne – taka diagnoza oznaczała na początku lat 60. XX w. wyrok śmierci, przy czym egzekucja mogła ciągnąć się latami, w zależności od tempa postępującej atrofii mięśni. Jane Hawking, pierwsza żona uczonego, wspomina chwilę, gdy dowiedziała się o dolegliwościach przyszłego męża: „Byłam wstrząśnięta. Nie mogłam sobie wyobrazić, że ktoś starszy zaledwie o kilka lat musi mierzyć się z perspektywą własnej śmierci. Śmiertelność nie odgrywała jeszcze żadnego znaczenia w naszej egzystencji. Byliśmy ciągle na tyle młodzi, by czuć się nieśmiertelnymi”.
Pogarszająca się kondycja fizyczna nie przeszkodziła Hawkingowi w nauce – pierwsze objawy choroby dostrzegł podczas studiów w Oksfordzie, którymi specjalnie nie przejmował się, co odbiło się podczas egzaminu otwierającego drogę do kontynuowania nauki w Cambridge. Część pisemna sprawdzianu wypadła na tyle słabo, że konieczna okazała się ustna dogrywka. Na szczęście w jej trakcie, jak odnotowują kronikarze, egzaminatorzy zdali sobie sprawę, że mają do czynienia z osobą znacznie inteligentniejszą od większości z nich. Wrota do Cambridge zostały otwarte. Nieuleczalna choroba nie przeszkodziła też w rozwoju uczucia między Stephenem i Jane.
Ciało pierwsze
Mimo ogłoszonego przed półwieczem wyroku Stephen Hawking ciągle żyje – w czasie kiedy jego ciało ponosiło kolejne klęski, umysł wznosił się na intelektualne wyżyny. Uczony z Cambridge uznawany jest w kręgach naukowych za jednego z najwybitniejszych współczesnych astrofizyków i kosmologów. Dla opinii publicznej stał się ikoną o rozpoznawalności i popularności podobnej do tej, jaką cieszą się największe gwiazdy popkultury.