Krzysztof Kilian, prezes Polskiej Grupy Energetycznej, największego gracza na polskim rynku energii elektrycznej, rozpętał burzę. Zakwestionował sens powstania Elektrowni Opole II, czyli budowy dwóch nowych wielkich bloków opalanych węglem kamiennym, o mocy 1800 MW. Budowa ta była już wcześniej przewidziana w ramach rządowego programu odbudowy mocy wytwórczych polskiej elektroenergetyki. Średnia wieku obecnie eksploatowanych bloków przekracza 30 lat i wiele z nich musi być pilnie zastąpionych przez nowe. Są zużyte, niewydajne i zawodne, a to stwarza coraz poważniejszą groźbę załamania się krajowego systemu elektroenergetycznego. Poza tym, wchodząc do UE, w traktacie akcesyjnym zobowiązaliśmy się do wycofania z użycia najstarszych i emitujących najwięcej zanieczyszczeń bloków.
Według Polskich Sieci Elektroenergetycznych (operatora polskiego systemu energetycznego) do 2020 r. zostanie wycofanych 6,6 tys. MW, a do 2028 r. – 10 tys. Dlatego prezes PSE Henryk Majchrzak przewiduje, że już w 2016 r. może pojawić się problem deficytu mocy. Bezpieczeństwo energetyczne wymaga, by polskie elektrownie dysponowały rezerwą 3,5–4 tys. MW, tymczasem w 2012 r. były momenty – co prawda krótkie – że ta rezerwa wynosiła zaledwie 1 tys. MW. Wtedy nawet drobna awaria w którejś z elektrowni może doprowadzić do blackoutu. Żeby ratować polski system energetyczny, musimy w ciągu najbliższych siedmiu lat wydać przynajmniej 150 mld zł.
Mityczne zaklęcie
Pytanie tylko: kto ma te koszty ponieść i na co najlepiej wydać pieniądze, by zapewnić bezpieczeństwo energetyczne kraju? To mityczne zaklęcie, wszyscy je powtarzają, ale każdy rozumie inaczej.