Marcin Rotkiewicz: – Kiedy narodziła się inżynieria genetyczna?
Prof. Piotr Węgleński: – Na początku lat 70. ubiegłego wieku. Jedną z kluczowych postaci dla tej gałęzi nauki był amerykański biochemik Paul Berg, który za swoje dokonania otrzymał w 1980 r. Nagrodę Nobla. Osiem lat wcześniej jego zespół uzyskał pierwszą zmodyfikowaną metodami inżynierii genetycznej cząsteczkę DNA.
Na czym polegała ta modyfikacja?
Na wprowadzeniu do materiału genetycznego bakterii Escherichia coli genów pochodzących od onkogenicznego, czyli wywołującego nowotwory, wirusa. Dwa lata później inni naukowcy z USA, Rudolf Jaenisch i Beatrice Mintz, uzyskali pierwsze zmodyfikowane genetycznie zwierzę – laboratoryjną mysz. Eksperymenty te dowodziły, że mamy w ręku skuteczne narzędzia pozwalające manipulować DNA i przekładać geny z jednych organizmów do drugich, co niemal natychmiast zrodziło ogromne obawy wśród uczonych. Dlatego w 1975 r. Paul Berg zwołał w Asilomar w Kalifornii konferencję poświęconą konsekwencjom inżynierii genetycznej.
Skąd te lęki?
Berg przeszczepił geny wirusa nerki małpiej do bakterii, którą każdy z nas ma w swoim przewodzie pokarmowym. Wobec tego można było wyobrazić sobie taki oto czarny scenariusz: bakteria wydostaje się z laboratorium, a rak staje się chorobą zakaźną. Dlatego sami uczeni bardzo szybko ogłosili moratorium na tego typu doświadczenia z użyciem metod inżynierii genetycznej. Jego inicjatorem był również Paul Berg, który zaapelował, by na razie nic nie robić w tej dziedzinie. Da to czas na zastanowienie się, jakie są potencjalne niebezpieczeństwa i korzyści.