Paweł Walewski: – Gdyby do gabinetu weszła osoba taka jak Angelina Jolie – z przeświadczeniem, że ma 80 proc. ryzyka zachorowania na raka piersi, co by jej pani doradziła: pozbywać się ich czy nie?
Maria M. Sąsiadek: – Przede wszystkim, gdyby przyszła z tak konkretnie wyliczonym ryzykiem, tobym jej nie uwierzyła na słowo. Najpierw zebrałabym wywiad dotyczący występowania nowotworów w rodzinie i poprosiłabym o dokumentację medyczną. Na tej podstawie sporządziłabym rodowód i oceniłabym, czy są spełnione kryteria podejrzenia lub rozpoznania dziedzicznej predyspozycji do nowotworów. Kolejnym krokiem byłaby diagnostyka genetyczna. Gdyby rodowód spełniał te kryteria i miałybyśmy już w ręku wyniki jej badań genetycznych, zastanowiłybyśmy się wspólnie, co dalej.
U Jolie znaleziono konkretną mutację w genie BRCA1 i potwierdzono, że jest obciążona dziedziczną predyspozycją do nowotworów.
A zatem w tym wypadku decyzja o radykalnym usunięciu piersi była właściwa.
Czy często musi pani przekonywać pacjentki do tak dramatycznych kroków?
Ależ ja do niczego nie nakłaniam moich pacjentek! Przedstawiam tylko fakty. Identyfikacja mutacji w genie BRCA1 nie jest rozpoznaniem choroby nowotworowej, ale oznacza rozpoznanie zwiększonego ryzyka jej wystąpienia, które wzrasta z wiekiem. Nie jest to jednak ryzyko 100-proc. Nie mogę więc powiedzieć: usuń piersi lub jajniki, bo to jedyna gwarancja, by nie zachorować. Ktoś może być w tej szczęśliwej mniejszości, u której bez usunięcia zdrowych narządów rak nigdy się nie rozwinie.