Jeśli wierzyć temu, co jest już dostępne w internecie, bez trudu będzie można dobrać do własnej konstytucji genetycznej wszystko, co mniej lub bardziej potrzebne. To tylko kwestia ceny.
Już dziś – jeśli chcesz mieć idealny krem – prześlij odrobinę DNA (obecnego w ślinie lub pobranego wacikiem przeciągniętym po wewnętrznej stronie policzka) i zapłać 189 dol. australijskich. Firma obiecuje przetestowanie 16 markerów (nie podaje jakich) odpowiadających za starzenie skóry i na tej podstawie dobierze składniki idealnego dla ciebie kosmetyku. Czy chcesz, aby twoje pięcioletnie dziecko uprawiało właściwą dyscyplinę sportu? Pewna firma proponuje test predyspozycji do sportów wytrzymałościowych lub takich, w których potrzebny jest intensywny, ale krótkotrwały wysiłek. Inne firmy proponują – na podstawie badania DNA – dobór idealnej diety (99 euro), treningu (119 euro) albo specjalną wersję obu tych testów po okazyjnej cenie 249 euro. Inne mogą zbadać, skąd pochodzą nasi przodkowie, a jeszcze inne sprawdzić ogólny stan zdrowia lub predyspozycje do konkretnych chorób.
Wszystkie wymienione testy są proponowane bezpośrednio konsumentom i po angielsku są nazywane testami DTC (direct to consumer). Klient sam wybiera, co chce mieć zbadane i sam później musi sobie poradzić z uzyskanym wynikiem oraz jego – najczęściej niezrozumiałym – opisem.
Dlaczego ludzie chcą badać swój DNA? Trzy powody wydają się najważniejsze. Po pierwsze – jest to poszukiwanie tożsamości: pochodzenia, przodków lub szeroko pojętej przynależności do grupy etnicznej. Po drugie – kieruje nami ciekawość: czego można się o sobie dowiedzieć w kwestii diety, wrażliwości na kofeinę (choć to łatwo stwierdzić bez badania DNA) czy wreszcie procentowego udziału genów neandertalczyka w naszym własnym genomie.