Często słychać zwrot: jest przeciwko eutanazji, albo: jest za eutanazją. Posługujemy się tymi wyrażeniami bezrefleksyjnie, nie dostrzegając, iż właściwie nic nie znaczą. Chyba że pierwsze z nich miałoby wyrażać potępienie dla każdej osoby, która prosi o śmierć, i każdej, która ją zadaje bez względu na okoliczności, a drugie – pochwałę takich zachowań. Jednakże wyrażeń tych wcale nie używa się w tym znaczeniu, bo do potępiania konających w męczarniach nikt się nie kwapi, podobnie jak do chwalenia lekarzy, którzy te męczarnie skracają śmiertelną iniekcją. Za tymi nieszczęsnymi sfomułowaniami kryje się zwykle bycie za albo bycie przeciw regulacjom, które czynią akt eutanazji pod określonymi warunkami legalnym, a więc stanowisko oceniające przepisy prawa, a nie akty eutanazji. Mylenie jednego z drugim ma fatalny wpływ na jakość debaty o eutanazji.
Ściśle biorąc, akt eutanazji jest wszędzie bezprawny, niemniej jednak w kilku krajach możliwe jest uniknięcie odpowiedzialności karnej pod pewnymi, bardzo surowymi, warunkami, których w pozostałych krajach nikt nawet nie próbuje spełnić.
Można zatem być za albo przeciw takiemu czy innemu rozwiązaniu prawnemu kwestii eutanazji. Jeśli jest się za rozwiązaniem bardziej surowym, to nie znaczy jeszcze, że bardziej szanuje się zasadę, że nikomu nie wolno odbierać życia innej osobie, nawet na jej prośbę. Jeśli jest się za rozwiązaniem bardziej liberalnym, to jeszcze nie znaczy, że tę zasadę się lekceważy. Czym innym jest jednak stosunek do zasad moralnych, a czym innym opinie w sprawie dobrego i złego prawa. Można uważać prostytucję za bardzo naganną, a jednak być przeciwko karaniu prostytuujących się kobiet i ich klientów. Można uważać zdradę małżeńską za podłość, a popierać zniesienie kar za cudzołóstwo w XX-wiecznej Europie. Prawo nie odzwierciedla wprost przekonań moralnych. Z różnych powodów uważamy, że takie czy inne działania, uważane przez nas za naganne, nie powinny być zagrożone karą. Rozmaite rozwiązania prawne mają swoje plusy i minusy – obowiązkiem racjonalnego i odpowiedzialnego prawodawcy jest zestawić je ze sobą i dokonać wyboru, biorąc pod uwagę cele prawa i perspektywy jego skuteczności.
Nie ma wątpliwości co do tego, że eutanazja jest dość częstym zjawiskiem, jakkolwiek niezwykle rzadko jest realnie karana. Oznacza to, że prawo jest w tej materii nieskuteczne – po prostu nie jest wykonywane. Może i taki stan rzeczy ma swoje zalety (martwe prawo czasami mimo wszystko działa odstraszająco), niemniej jednak prawo, którego się nie wykonuje, z pewnością jest niedoskonałe, wobec czego warto próbować je udoskonalić.
Pod koniec XX w. Holendrzy uznali, że ich prawo dotyczące eutanazji, coraz popularniejszej w tym kraju, jest martwe i nieskuteczne. Postanowili więc je zmienić. Nie chcieli dłużej umywać rąk, czyli udawać, że nie ma problemu, bo przecież eutanazja jest zakazana. Postanowili prosty, acz nieskuteczny (uspokajający sumienia) zakaz zastąpić systemem coś za coś, czyli właśnie regulacją. Mówi ona: nie pójdziesz do więzienia, jeśli przyznasz się do tego, co zrobiłeś i zrobisz to tak, jak my ci każemy, a nie tak, jak sam uważasz za stosowne. Niezależnie od tego, jak ocenimy nowe prawo holenderskie (wprowadzone w 2002 r. po długim okresie funkcjonowania swego rodzaju moratorium na ściganie aktów eutanazji) i pokrewne ustawy w Belgii, Luksemburgu, Szwajcarii, Estonii czy Albanii, są one świadectwem moralnej dojrzałości społeczeństwa nieudającego, że nie widzi problemu, który jest całkiem realny. Również inne kraje, niezależnie od tego, którą pójdą drogą, kiedyś będą musiały przyznać przed sobą, że problem eutanazji istnieje, a dotychczasowe ustawy nie są w stanie mu sprostać.
Dobra śmierć
Eutanazja to z greki dobra śmierć. Dobra, czyli niegwałtowna i wolna od męczarni. O taką spokojną śmierć ludzie modlą się od tysiącleci. I od tysiącleci, gdy dobra śmierć nie jest im dana, lecz umierają w nieznośnym bólu, nieraz błagają bliskich, żeby ich zabili. Śmierć zadana z litości przez bliską osobę to nie jest dobra śmierć. To też jest straszna śmierć. A jednak zawsze byli tacy, którzy takich wyborów dokonywali. Bezmierny tragizm sytuacji, w której ktoś błaga kochającą osobę o śmierć, a błaganie to zostaje wysłuchane, budzi respekt prawodawców i sędziów – prawie wszędzie w cywilizowanym świecie (choć np. nie w Turcji) sądy mają możliwość stosowania bardzo niskich kar albo wręcz odstąpienia od ukarania osoby dokonującej zabójstwa z litości.
Podobnie jest w Polsce. Art. 150 Kodeksu karnego naznacza karę od 3 miesięcy do 5 lat pozbawienia wolności w takich przypadkach, jednocześnie dając sądowi prawo odstąpienia od zasądzenia kary. Prawo okazuje tu swoją mądrość powściągliwości – zabójstwo pod wpływem współczucia jest tzw. zabójstwem uprzywilejowanym. Swoją drogą, tylko niewielka część zabójstw z litości wychodzi na jaw i staje się przedmiotem postępowania sądowego. Tragedie te wydarzają się zwykle w domach i dotyczą osób w stanach terminalnych, których śmierć jest bliska i spodziewana. Jeśli taka sprawa trafia przed oblicze sądu, to zwykle dlatego, że wcześniej chory lub jego rodzina szukają pomocy państwa, domagając się legalnego uśmiercenia. Gdy ponoszą fiasko, czasami decydują się na jawne popełnienie zabójstwa z litości.
Tak było w przypadku francuskiej matki Marie Humbert, która po długiej walce o prawo do eutanazji swojego sparaliżowanego po wypadku syna dokonała w 2003 r. jego samowolnej eutanazji; trzy lata później sąd, uznawszy ją za winną, odstąpił od orzeczenia kary. Dziesiątki tego rodzaju spraw i związanych z nimi debat społecznych (a takowe trwają już od końca XIX w.) stanowią siłę napędową ewolucji prawodawstwa regulującego opiekę paliatywną i podejmowanie decyzji medycznych wobec ludzi u kresu życia, takich jak odstępowanie od terapii czy sedacja paliatywna. Niestety, wielu pacjentów nie zadowala się tym, że mogą zostać znieczuleni środkami odbierającymi im świadomość, nadal domagając się prawa do świadomego i suwerennego zakończenia życia. Mimo że otrzymują najlepszą opiekę i otoczeni są kochającymi bliskimi, nadal trwają w pragnieniu rozstania się z życiem, odczuwając jako najcięższe poniżenie ich godności, gdy ktoś wmawia im, że to, czego chcą naprawdę, to więcej troski, miłości i morfiny. Oni wiedzą, czego chcą – chcą śmierci. Nie da się ich zadowolić niczym innym. Może to i straszne, ale takie jest życie. Jako dorośli i poważni ludzie musimy stawić temu czoła.
Takie sprawy, jak sprawa Humbert, gdzie ktoś toczy walkę z wymiarem sprawiedliwości i służbą zdrowia o prawo do eutanazji, odbijają się szerokim echem. Jednak najczęściej zabójstwa z litości nie wychodzą na jaw. Są cichymi przestępstwami. Wiemy o nich głównie z badań socjologicznych, które dotyczą owej specjalnej ich kategorii, zwanej eutanazją. W rozumieniu bioetyki eutanazja to zadanie śmierci cierpiącemu i znajdującemu się w stanie terminalnym choroby pacjentowi na jego żądanie przez lekarza. Rzecz jasna pojęcie to można rozszerzać, np. mówiąc o eutanazji niedobrowolnej (np. wobec małych dzieci) lub eutanazji dokonywanej przez członków rodziny. Wtedy jednak trzeba wyraźnie to zaznaczać.
Niestaranność w tym zakresie prowadzi do niebezpiecznych nieporozumień, z których najgorsze polega na tym, że niektórzy sądzą, iż w krajach liberalnie regulujących eutanazję zdarza się, że uśmiercani są ludzie starzy i chorzy wbrew ich woli, i jest na to jakiegoś rodzaju społeczne, a nawet prawne przyzwolenie. Otóż nie. Wręcz przeciwnie! Trwające od kilkunastu lat eksperymenty legislacyjne, mające na celu uregulowanie eutanazji za cenę jej tolerowania pod pewnymi warunkami, służą m.in. wyeliminowaniu najbardziej niepożądanych zjawisk, takich jak wywieranie na kogoś presji, by prosił o eutanazję, dokonywanie jej w sposób niewprawny i traumatyzujący, dokonywanie jej pochopnie albo na pacjencie, który ma szanse na poprawę zdrowia.
Nie wiemy, jak często zdarzają się zabójstwa z litości bądź częściowo motywowane litością. Wiadomo natomiast, że w różnych krajach Europy Zachodniej od 0,5 do ponad 3 proc. populacji kończy życie w wyniku eutanazji. Odsetek ten ulega wahaniom, gdyż z jednej strony przybywa ludzi pragnących decydować o momencie własnej śmierci, a jednocześnie niezdolnych do samobójstwa bądź nieakceptujących go, a z drugiej strony wiele osób decyduje się na rozmaite formy sedacji (leczenia przeciwbólowego odbierającego świadomość i skracającego życie – jako uboczny jego efekt). Tzw. legalizacja eutanazji nie ma wpływu na częstość jej występowania.
Zabójstwo z litości
Ale nie wszyscy chcą widzieć w eutanazji odmianę zabójstwa z litości, gdyż traktują możliwość poddania się jej jako uprawnienie wynikające z ogólnego prawa do stanowienia o swoim ciele, obejmującego prawo do popełnienia samobójstwa. Traktowanie eutanazji jako czegoś w rodzaju samobójstwa dokonywanego cudzymi rękoma nie jest zresztą jedyną możliwą koncepcją, rozmijającą się z klasycznym rozumieniem eutanazji jako zabójstwa z litości. Nie wdając się w szczegóły, należy zauważyć, że mamy dziś dwa główne (choć silnie zróżnicowane wewnętrznie) modele etycznego i prawnego opracowania zjawiska eutanazji: klasyczny, oparty na pojęciu zabójstwa z litości, oraz holenderski (bo pierwszym krajem, który go wypróbował, była Holandia), który opiera się na pojęciu prawa do kontrolowania własnego ciała i momentu śmierci. Zrozumienie problemu eutanazji wymaga zrozumienia zalet i wad obu modeli.
W modelu klasycznym eutanazja jest uprzywilejowanym zabójstwem z litości, które w każdej sytuacji ścigane jest przez prawo, o ile władza poweźmie informację bądź podejrzenie o zaistnieniu takiego przypadku. Łagodność prawa tłumaczona jest tutaj powściągliwością w stosunku do tragizmu sytuacji, gdy ktoś błaga o śmierć, a ktoś inny temu błaganiu ulega. Bezprawność zaś eutanazji w każdym przypadku (nawet jeśli sąd odstąpi od wymierzenia kary, to orzeka o winie sprawcy) tłumaczona jest w ten sposób, iż zjawisko jako takie jest społecznie niepożądane i wymaga jednoznacznego napiętnowania przez prawo karne; ponadto litość (w polskim prawie: współczucie) nie jest motywacją usprawiedliwiającą akt zabójstwa, choćby dlatego, że sprawca, dokonując go, kieruje się najczęściej również własnym interesem – chce rozwiązać dramatyczną sytuację, w której się znalazł, i oddalić widok cudzego cierpienia, którego to widoku nie może znieść, a wreszcie chce uniknąć wyrzutów bliskiej osoby, której odmówił eutanazji.
Argumenty te są niewątpliwie poważne, niemniej jednak model klasyczny ma wiele wad. Przede wszystkim rozmija się z rzeczywistością – lekarze dokonujący eutanazji nie kierują się zwykle litością, lecz przekonaniem, że ich pacjent ma prawo do pełnego stanowienia o sobie i zakończenia życia, jeśli tego pragnie. Tym samym lekarze ci nie podpadają pod kategorię sprawców zabójstwa uprzywilejowanego i powinni być sądzeni jak zwykli zabójcy. Ponadto rozumienie eutanazji jako zabójstwa z litości, które zawsze musi być osądzone jako przestępstwo, jeśli nawet działa zniechęcająco do podejmowania takich czynów, to jednocześnie czyni państwo wobec nich prawie bezradnym. A to dlatego, że tylko bardzo nieznaczny odsetek aktów eutanazji dojdzie do wiadomości organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości. W państwie funkcjonującym w takim modelu eutanazja jest wprawdzie zawsze i bezwzględnie zabroniona, lecz praktycznie nigdy nie jest ścigana i osądzana. Tym samym znajduje się poza zasięgiem kontroli ze strony władzy, a wraz z tym niemożliwe staje się przeciwdziałanie najbardziej niepożądanym zachowaniom, jak np. namawianie pacjentów do wyrażania prośby o eutanazję. Prowadzi do wytworzenia się stanu permanentnej hipokryzji, w którym udajemy przed sobą, że eutanazji nie ma, skoro jest zakazana i nic o niej nie słychać, a skoro jej nie ma, to i nie ma problemu eutanazji i niczego w tej sprawie robić nie należy.
Model holenderski
W modelu holenderskim eutanazja jest zakazana, choć prawo rozpoznaje ją jako specjalną kategorię czynu. W przypadku, w którym władza poweźmie informację bądź podejrzenie o dokonaniu eutanazji, będzie ona ścigana, chyba że sprawca sam zgłosi się do odpowiedniego organu śledczego oraz specjalnej okręgowej komisji i złoży raport o dokonanej eutanazji. Wtedy – jeśli spełnione zostaną surowe warunki, takie jak wielokrotne przytomne żądanie eutanazji, potwierdzenie przez co najmniej dwóch lekarzy zbliżającej się śmierci pacjenta i jego nieznośnych cierpień – śledztwo się nie rozpocznie i sprawa nie trafi przed sąd.
Na tym polega „legalność” eutanazji w Holandii – można uniknąć kary nie tylko mocą wyroku sądu, lecz decyzją organu śledczego. Gdyby w kraju o modelu klasycznym, np. w Polsce, ktoś sam doniósł o popełnieniu przez siebie eutanazji na swoim pacjencie, trafiłby przed sąd. Jest to wszakże różnica wirtualna, bo żaden lekarz w Polsce nie zgłosi na policję faktu dokonania przez siebie aktu eutanazji. Korzyść, jaką osiąga państwo, proponując odstąpienie od ścigania eutanazji, polega na tym, że otrzymuje informację o przygniatającej większości zdarzeń tego rodzaju (inne państwa nie otrzymują tego rodzaju informacji praktycznie wcale) oraz wywiera skuteczną presję na przestrzeganie standardów, które wykluczają najbardziej niepożądane zachowania. W Holandii zgłaszanych jest władzom blisko 90 proc. przypadków eutanazji, spośród których bardzo nieliczne trafiają przed sąd. Pod względem częstości wyroków skazujących za dokonanie eutanazji Holandia nie różni się od innych krajów – są to pojedyncze przypadki.
Niewątpliwą wadą systemu holenderskiego jest coś, co nazywa się równią pochyłą: instytucjonalna rutynowość eutanazji działa jak zachęta do rozszerzenia regulacji w kierunku tolerowania eutanazji dzieci oraz osób, których cierpienie i pragnienie śmierci ma podłoże w depresji i zmęczeniu życiem, lecz nie łączy się z nieuleczalną chorobą w jej ostatnim stadium. Żądania idące w tym kierunku coraz częściej pojawiają się w krajach tolerujących eutanazję.
Istnieje wiele rodzajów decyzji podejmowanych u kresu życia, mogących przyśpieszyć zgon pacjenta. Takie pojęcia jak eutanazja czynna i bierna, zaprzestanie leczenia bądź sedacja paliatywna są dalece niewystarczające, aby opisać całą złożoność problemów. Naiwnością jest sądzić, że jakieś proste porządki pojęciowe i dogmaty zastąpią skrupulatną analizę. Czasami próbuje się egzorcyzmować eutanazję, koncentrując regulacje na innych czynnościach mogących prowadzić do skrócenia życia pacjenta pod pretekstem, że w przypadku eutanazji uśmiercenie człowieka jest celem działania, a w pozostałych przypadkach występuje zaledwie przyzwolenie na skrócenie życia jako skutek działania bądź zaniechania działania. Zapomina się, że życie to nie scholastyka i zabawa w pojęcia. To, co łatwo rozdzielić na papierze, w realnym życiu często się zaciera i miesza ze sobą.
Musimy znaleźć w sobie odwagę, by w sposób światły i racjonalny zmierzyć się z całokształtem powiązanych ze sobą problemów postępowania z chorymi terminalnie, zwłaszcza zaś z tymi, którzy żądają, by ich życie zostało zakończone. Na razie nie ma doskonałych rozwiązań. Są próby. Warto, aby i Polska zrobiła pierwszy krok. A takim pierwszym krokiem jest zbadanie stanu faktycznego. Tymczasem w Polsce nawet nie prowadzi się badań nad częstością występowania eutanazji. Władza boi się ich zlecić, aby nie zostać posądzoną, że zmierza w kierunku legalizacji eutanazji.
Jak na razie wolimy udawać, że problem nie istnieje. A nieistniejących problemów się nie bada.