Ile sensu ma dzisiaj w sobie manicheizm? Utrata wiary we wszechmoc i w miłość Boga mogła być przyspieszona licznymi okrucieństwami XX w. Ponadczasowe dzieło Michaiła Bułhakowa „Mistrz i Małgorzata” jest wręcz przesycone duchem manicheizmu – niejednokrotnie dotyka koncepcji Światła i Ciemności, rozwiniętych przez perskiego proroka Maniego. Zło w tej świetnej XX-wiecznej powieści wschodnioeuropejskiej otrzymuje status samowystarczalnego. Blisko stąd do interpretacji chrześcijaństwa z „Żywota Jezusa” Ernesta Renana, pracy, z którą Bułhakow był zaznajomiony.
Za kogoś w rodzaju skrytego manichejczyka uważał siebie Czesław Miłosz. Po zetknięciach z niedającymi się pojąć demonami XX w. zaczął postrzegać zło jako niezależną i samowystarczalną rzeczywistość lub co najmniej jako kategorię, która w żaden uchwytny sposób nie ulega wpływom postępu bądź nowoczesnych form rozsądku i która jest odporna też na świat sięgających podstaw teorii. Miłosz uznał koncepcję manicheizmu za istotną na tyle, by poświęcić jej całą serię wykładów na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley. Jak sam przyznawał w „ABC Miłosza”, aktu otwierającego zło XX w. można upatrywać w historii bułgarskich bogomiłów i męczeństwa katarów w Weronie i innych włoskich miastach. Wszyscy wielcy wschodnioeuropejczycy byli do pewnego stopnia manichejczykami – poczynając od Rosjanina Bułhakowa, a kończąc na Angliku George’u Orwellu (który był wschodnioeuropejczykiem z wyboru). Wynika z tego, że żadna utopia nie mogła się ziścić w Europie Wschodniej i Środkowej, czyli właśnie manichejskiej części kontynentu. Ten region jest dystopijny z definicji – wkroczył w XX w.