Zacznijmy od kwestii fundamentalnych. Jeśli chce się zwiększać PKB – a musi on rosnąć, aby obecnie obowiązujący system finansowo-gospodarczy się nie załamał – trzeba produkować coraz więcej dóbr. Wraz ze wzrostem liczebności populacji rośnie więc produkcja przemysłowa, liczba samochodów i samolotów, zużycie papieru, cementu, stali i nawozów. Logiczny wniosek: potrzeba coraz więcej energii i powstaje coraz więcej odpadów.
Kiedy rośnie gospodarka, coraz grubsza staje się też strzałka pobieranych zasobów. Napędzające cały system paliwa kopalne są bezzwrotnie spalane. Metale i minerały w dużej części trafiają na wysypiska i do spalarni. Rośnie również ilość zużywanych zasobów odnawialnych – drewna, wody, ryb, rośnie także powierzchnia terenów zajmowanych pod rolnictwo, hodowlę i infrastrukturę (choć z braku nowych terenów już nie wykładniczo), czego skutkiem jest kurczenie się obszarów leśnych, mokradeł i terenów zamieszkanych przez dzikie zwierzęta.
Wpuszczane do systemu zasoby stają się odpadami. Niektóre trafiają tam szybko – jak spalany węgiel zamieniany w dwutlenek węgla, pyły, metale ciężkie, tlenki siarki i azotu. Inne wolniej – jak spłukiwane do rzek nawozy, metale, plastik i związki chemiczne ze starych przedmiotów i urządzeń. Wiele z nich ma bardzo długi czas istnienia w środowisku – nawet dziesiątki tysięcy lat.
Ale przecież tak być nie musi. Można poprawić efektywność produkcji, aby przy zużyciu tej samej ilości zasobów wyprodukować więcej towarów, a także wprowadzić rygorystyczną kontrolę zanieczyszczeń, dzięki czemu ilość zużytych zasobów nie wzrośnie o 100 proc., lecz o 70 proc., a ilość odpadów o 50 proc.