Czarne scenariusze znamy doskonale. Różnymi wariantami apokalipsy karmi nas nieustannie kultura popularna, tak jakby to właśnie miało być jedynym możliwym zwieńczeniem epoki postępu technicznego i cywilizacyjnego. Bo nawet jeśli unikniemy katastrofy ekologicznej, to za cenę oddania się władzy maszyn i sztucznej inteligencji. Za tymi wizjami stoją poważne argumenty ekspertów i naukowców badających, ile surowców jeszcze zostało, ile jeszcze Ziemia jest w stanie zmieścić odpadów po ludzkiej aktywności. A specjaliści od foresightu i badań nad przyszłością kreślą różne scenariusze. Z większości wynika, że nie można liczyć na cud – zanim pojawi się idealne rozwiązanie problemów ludzkości, zanim zaczniemy czerpać (niemal) za darmo energię ze Słońca lub z fuzji termojądrowej, musimy rozwiązać palące problemy niemające wiele wspólnego z techniką. To narastające nierówności społeczne w wymiarze państw i całego globu; nowy ład geopolityczny wynikający z rosnącej siły gospodarczej nowych graczy, z Chinami na czele; przemiany wynikające z rosnącej pozycji kobiet w strukturze społecznej; nierównowagi demograficzne – gdy coraz więcej społeczeństw wkracza w fazę szybkiego starzenia się, tylko w Indiach ponad pół miliarda mieszkańców nie skończyło 25 lat.
Wobec tych wyzwań oraz naturalnych barier rozwojowych przekonanie, że kryzys kiedyś się skończy, a wtedy nastąpi powrót do scenariusza zwanego w żargonie specjalistów od strategii business as usual, do sposobu życia i gospodarowania jak przed wybuchem kryzysu, nie ma większego sensu. Nie, ten kryzys tak się nie skończy. Wyczerpał się nie tylko dotychczasowy model gospodarczy. Nie tylko dlatego, że wytwarza on niedające się utrzymać w dłuższej perspektywie nierówności społeczno-ekonomiczne, co przyznają nawet dalecy od pokus lewicowego myślenia analitycy Międzynarodowego Funduszu Walutowego.