We wrześniu 2016 r. ceniony międzynarodowy tygodnik „The Economist” poświęcił swoją okładkę post-prawdzie. Redaktorzy pisma zdecydowali się na taki krok pod wrażeniem dezynwoltury, z jaką Donald Trump – wówczas jeszcze kandydat na przywódcę najpotężniejszego mocarstwa świata – traktował fakty. Mówił np. o rzekomo sfałszowanym świadectwie urodzenia Baracka Obamy czy jego twórczym wkładzie w powstanie Państwa Islamskiego (ISIS).
W artykułach na łamach owego wydania „The Economist” dwa razy pojawił się też polski rząd. Publicyści tygodnika przypomnieli, że politycy Prawa i Sprawiedliwości dołożyli swoją cegiełkę do budowy świata post-prawdy, lansując z uporem i wbrew faktom tezę o rosyjskim zamachu na samolot wiozący w 2010 r. do Smoleńska polską delegację z prezydentem Lechem Kaczyńskim na czele.
Nauka smoleńska
Wątek polski jest o tyle ciekawy, że PiS postanowiło na sporą skalę zaangażować do spiskowej narracji i politycznych rozgrywek naukę. Jeszcze przed objęciem w 2015 r. rządów współorganizowało ono tzw. konferencje smoleńskie z udziałem naukowców, w tym wielu z tytułami profesorskimi. Zaś po sformowaniu gabinetu premier Beaty Szydło Ministerstwo Obrony Narodowej powołało do życia specjalną podkomisję oraz tak zmieniło przepisy, by mogły w niej zasiąść osoby niemające doświadczenia w badaniu wypadków lotniczych i odpowiednich do tego kompetencji, za to wspierające spiskową tezę o zamachu na prezydenckiego tupolewa. Tak powstało zjawisko, które można określić mianem nauki smoleńskiej, czyli hybrydy świata uczonych i polityki, wykorzystującej w celach propagandowych autorytet nauki.