Tożsamość stała się jednym z głównych tematów współczesnej polityki. Troska o narodową tożsamość jest istotą kontrrewolucji/rewolucji kulturowej zaproponowanej przez Viktora Orbána i Jarosława Kaczyńskiego podczas Forum Ekonomicznego w Krynicy w 2016 r. To właśnie narodowa tożsamość, przywiązanie do tradycji i religii mają być ich zdaniem źródłem rozwojowej siły. Przed jej utratą ostrzegał Amerykanów Samuel Huntington w głośnej książce „Kim jesteśmy? Wyzwania dla amerykańskiej tożsamości narodowej” (wyd. Znak 2007).
Czym jednak miałaby być tożsamość? Próżno szukać podstaw dla takiego konceptu w biologii. Gen Polaka nie istnieje, podobnie jak nie istnieją genetyczni Francuzi lub Chińczycy. Nawet pojęcie rasy jest wstydliwie chowane do lamusa nauki, bo okazało się zbyt dużym uproszczeniem. Tak więc w sensie biologicznym nie rodzimy się Polakami lub Francuzami, tylko się nimi stajemy. Dzieci wielkiego wyboru nie mają, decydują za nie rodzice, ucząc konkretnego języka, wprowadzając w życie religijne w określonym wyznaniu.
Ta wręcz banalna oczywistość załamuje się jednak, gdy ludzie dorośli dokonują wyborów, jakich pełno w historii. W Polsce nikt nie ma wątpliwości, że Adam Mickiewicz („Litwo, ojczyzno moja!”) był wzorcowym Polakiem. Na Białorusi polski wieszcz bywa jednak traktowany jako tutejszy, który przyjął kulturę kolonizatora. Oskar Miłosz, litewski poeta piszący po francusku, był krewnym Czesława Miłosza, poety polskiego.
François Jullien, francuski filozof i sinolog, twierdzi, że po prostu tożsamość kulturowa nie istnieje. Każda żywa kultura ulega ciągłym transformacjom, nie można więc na pojęciu kultury budować czegoś trwałego.