Raport Klubu Rzymskiego z 1972 r. o granicach wzrostu wywołał intelektualny wstrząs. Cywilizacja, która wizję swego dobrobytu oparła na maksymalizacji produkcji i konsumpcji materialnej, dostała poważne ostrzeżenie: zasoby i surowce materialne skończą się raczej prędzej niż później i potrzebny jest nowy, zrównoważony pomysł na rozwój. Japończycy nie musieli jednak czekać na alarmistyczne raporty, by zrozumieć, że model, na jakim opierała się trwająca od XIX w. modernizacja, wyczerpał się. Przemysł uczynił z feudalnego kraju nowoczesną potęgę zdolną do rzucenia wyzwania Stanom Zjednoczonym.
Japoński futuryzm
Zapoczątkowane w 1868 r. tzw. reformy Meiji polegały na twórczym kopiowaniu Zachodu. Japończycy szybko absorbowali technologie, wzory organizacji produkcji i zaplecza rozwojowego. Jedną z najważniejszych zapożyczonych idei była imperialna ekspansja jako sposób zapewnienia dostępu do surowców, siły roboczej i rynków zbytu. Spektakularnym przykładem takiej polityki okazała się wojna z Rosją, która w 1905 r. ujawniła strukturalną słabość caratu. Cztery dekady później jeszcze większą katastrofą, naznaczoną Hiroszimą i Nagasaki, zakończył się projekt japoński.
Kraj jednak szybko odrodził się po II wojnie światowej jako przemysłowa potęga. Tempo wzrostu PKB w latach 60. przekraczało 10 proc. W latach 80. potęga Kraju Kwitnącej Wiśni zaczęła spędzać Amerykanom sen z powiek. XXI stulecie miało należeć do Japonii. Japończycy wiedzieli, że dla spełnienia takiej wizji muszą przezwyciężyć ograniczenia rozwojowe wynikające z narzuconych przez USA warunków pokoju. Kraj pozbawiony własnych surowców i zdemilitaryzowany musiał znaleźć sposób, który godziłby wysokie tempo wzrostu z ryzykiem braku ciągłości dostępu do zasobów materialnych.
Odpowiedź kształtowała się przynajmniej od wczesnych lat 60.