W 1951 r. Dupont i Schwartz stworzyli pierwsze ektogenetyczne dziecko – tak rozpoczyna się fantazja brytyjskiego biologa Johna B.S. Haldane’a, który w wykładzie „Dedal lub nauka i przyszłość” wygłoszonym w 1924 r. rozważał możliwe losy ludzkości. Przewidywał, że w nieodległej przyszłości ludzie zrozumieją, iż aby przetrwać jako gatunek, będą musieli zacząć stosować biologicznie zaawansowaną inżynierię społeczną. W tej wizji rodzicami mogliby zostać tylko ludzie o niezaprzeczalnych przymiotach fizycznych, intelektualnych i moralnych. Dzieci na świat przychodziłyby zaś właśnie na drodze ektogenezy: procesu umożliwiającego rozwój embrionu poza ciałem matki. Całe społeczeństwo poddane byłoby więc sztucznej selekcji służącej wspólnemu dobru.
Brzmi znajomo? Powinno, bo ten lejtmotyw często przewija się przez literaturę i kinematografię, a prawdopodobnie najbardziej znanym dziełem wykorzystującym te naukowe fantasmagorie jest „Nowy wspaniały świat” Aldousa Huxleya (Haldane blisko współpracował z jego bratem Julianem). W prozie angielskiego powieściopisarza rozwijające się ludzkie zarodki były modyfikowane za pomocą chemicznego koktajlu – na początku lat 30. XX w., gdy powstała ta powieść, dziedziczenie było rozumiane wciąż na poziomie raczej abstrakcyjnym. O tym, że za przekaz informacji genetycznej odpowiada DNA, ludzie dowiedzieli się dekadę później.
Koncepcyjnie jednak Huxley zasiał ziarno niepokoju: do publicznej świadomości trafił pomysł, że być może kiedyś da się ludzi zmieniać w powijakach tak, jak jest to społeczeństwu potrzebne i wygodne. Od początku ukształtowała się dychotomia pomiędzy kontrolą reprodukcji, którą umożliwiłby rozwój technologii reprodukcyjnych, a moralnym pytaniem, czy taki dozór, zwłaszcza ingerujący w biologię jednostki, powinien w ogóle być dozwolony.