Kultura popularna zaczęła się od kryminału, opowieści grozy i science fiction. Od XIX-wiecznej rewolucji przemysłowej i epoki wielkich wynalazków. Wszystkie te dziedziny połączył sen, który przyśnił się dwieście lat temu pewnej młodej angielskiej damie, córce myśliciela społecznego Williama Godwina (prekursora anarchizmu) i pisarki Mary Wollstonecraft (prekursorki feminizmu), przyszłej drugiej żonie romantycznego poety Percy’ego Shelleya.
Mary Shelley miała 19 lat, gdy napisała „Frankensteina” – trochę gotycką powieść grozy, a trochę naukową fantazję. „Niemało już zrobiono, ale ja pokażę więcej, wiele więcej! – deklaruje jej tytułowy bohater, naukowiec o imieniu Wiktor. – Postępując utartymi już szlakami, pójdę na przebój nowej drogi, zbadam nieznane moce i odsłonię światu najskrytsze tajniki stworzenia”. W laboratorium udaje mu się tchnąć życie w postać zlepioną z części poznajdywanych na cmentarzach, w kostnicach i rzeźniach. Wystraszony monstrum, które stworzył, pozwala mu uciec. Ono dokonuje zbrodni, a później ściga Frankensteina po świecie.
Historia ta, którą zna niemal każdy także z dziesiątków trawestacji i nowych wersji, ukazała się drukiem w 1818 r., dając – zdaniem niektórych – początek gatunkowi nazwanemu później science fiction, czyli fantastyką naukową.
Kreatury masowej kultury
W oryginalnej wizji Mary Shelley ważny jest nie tylko fabularny faustowski motyw i forma, ale też tło społeczne. Twór Frankensteina, który w założeniu ma być człowiekiem udoskonalonym, zwraca się przeciwko ludziom, bo jest przez nich traktowany jako coś gorszego. Trafia do klasowego społeczeństwa w czasach wielkich przewartościowań wywołanych rozwojem nauki (Percy Shelley pasjonował się rozwojem teorii ewolucji, pracami Erasmusa Darwina, dziadka Karola), kiedy alchemia i moce nadprzyrodzone walczą z nowoczesnością – i widać tę walkę w życiorysie samego Wiktora Frankensteina.