Prof. Stephen Hawking jest astrofizykiem, prestiż przyniosły mu studia nad grawitacją kwantową i analiza czarnych dziur oraz bestsellerowa książka „Krótka historia czasu”. Ale masową popularność zdobył jako ambasador pacjentów skazanych na paraliż z powodu ciężkiej choroby neurologicznej, jaką jest stwardnienie zanikowe boczne. Zdiagnozowano ją u niego, gdy miał 21 lat, w 1963 r. Od tamtej pory stopniowo tracił władzę nad ciałem. Na co dzień żyje dzięki maszynom: porusza się na wózku inwalidzkim, ze światem zewnętrznym porozumiewa dzięki syntezatorowi mowy, do którego wprowadza wypowiedzi przez klawiaturę. Komputer włącza drgnieniem policzka (tylko taka możliwość ruchu mu pozostała; na oprawce okularów ma zainstalowany czujnik podczerwieni, który reaguje na skurcze mięśni), przy pisaniu korzysta ze specjalnego oprogramowania ACAT, które z kontekstu pierwszych liter i słów bezbłędnie domyśla się dalszego ciągu. W ten sposób powstają jego eseje i popularnonaukowe artykuły rozchwytywane przez największe wydawnictwa na świecie.
Mimo bowiem bardzo zaawansowanej niepełnosprawności, Hawking nie przestaje być aktywny – jeździ na kongresy, chętnie pokazuje się w mediach. Nikt nie ma złudzeń, że nie przetrwałby bez wsparcia technicznego, które otrzymał dzięki nowoczesnej medycynie. W 2017 r. kończy 75 lat i zapowiada, że poleci w kosmos. A ma już za sobą nietypowe podróże, jak choćby lot samolotem, który tak ostro pikował z pułapu 8 tys. m, by pasażerowie znaleźli się w stanie nieważkości.
Hawking nie ukrywa, że status naukowej gwiazdy (w dodatku bardzo majętnej) zdobył dzięki kalectwu, gdyż obraz szczupłego mężczyzny na wózku inwalidzkim z lekko przekrzywioną głową i grymasem na twarzy stał się jego znakiem firmowym, kopiowanym na T-shirtach i kubkach do kawy.