Należąca do Kanady wyspa Devon znajduje się daleko za kołem polarnym. Europejczycy odkryli ją cztery wieki temu. Byli to angielscy żeglarze Robert Bylot i William Baffin, próbujący opłynąć Amerykę od północy, aby znaleźć drogę z Europy na Daleki Wschód. Ich wyprawa zakończyła się niepowodzeniem, podobnie jak wiele następnych. Mimo to śmiałków nie brakowało. W końcu całą drogę przebył dopiero na początku XX w. Norweg Roald Amundsen. Odnalezienie Przejścia Północno-Zachodniego zajęło ludzkości ponad pół tysiąca lat, licząc do pionierskiej wyprawy Giovanniego Caboto, włoskiego żeglarza lepiej znanego jako John Cabot, który wyruszył daleko na północ w 1497 r., posłany przez angielskiego króla Henryka VII. Pół tysiąca lat – wydaje się chwilą, gdy spoglądamy wstecz, i wiecznością, gdy patrzymy do przodu. Wyobraźmy sobie, że mamy 2500 r., a ludzkość dawno temu dotarła do Marsa, stworzyła tam stałe bazy i jest w trakcie przeobrażania go w planetę podobną do Ziemi. Dziś kanadyjska wyspa Devon jest poligonem badawczym dla tych, którzy wierzą, że jeśli nie oni, to ich następcy zrealizują ten cel.
Wyspę Devon wybrano, ponieważ jest lądem wyjątkowo niegościnnym. Nikt na dłużej nie zagrzał tu miejsca. Górzysty krajobraz, bardzo uboga szata roślinna i wyjątkowo surowy, nawet jak na Arktykę, klimat – wszystko to sprawiło, że nawet Innuici, rdzenni mieszkańcy tego regionu, nie zdecydowali się tu na założenie osad. W efekcie Devon, mająca rozmiary Litwy, jest dziś największą na świecie wyspą bez stałych mieszkańców. Jednakże od pewnego czasu ma swoich zagorzałych fanów, którzy uznali ją za najbardziej marsjański kawałek Ziemi. Z dwóch powodów. Pierwszym jest oczywiście klimat. Podczas króciutkiego, trwającego 6–7 tygodni, sezonu wegetacyjnego temperatury rzadko przekraczają tu 10°C, za to zimą z łatwością nurkują do 50°C.