Zabójstwo Johanna Joachima Winckelmanna, niemieckiego historyka sztuki i archeologa, dokonane przez Francesca Arcangelego w Trieście 250 lat temu, 8 czerwca 1768 r., mogłoby posłużyć za jeszcze jedną ilustrację tezy o banalności zła: trudno sobie wyobrazić zbrodnię zaplanowaną i popełnioną w sposób bardziej dyletancki, prymitywny i bezmyślny, i to na oczach kilkorga świadków. Śmiertelnie raniony Winckelmann żył jeszcze parę godzin i zdołał złożyć wyczerpujące zeznania. Sprawca został schwytany, przyznał się do winy, a postępowanie sądowe przeprowadzono z wzorową skrupulatnością. Mimo to mord ów szybko obrósł niesamowitą legendą, stając się przedmiotem najdziwaczniejszych domysłów i najbardziej awanturniczych spekulacji. I to jest w tej historii najbardziej intrygujące.
Mord w Trieście
W swoją ostatnią podróż Winckelmann (ur. 9 grudnia 1717 r.) wyruszył z Rzymu 10 kwietnia 1768 r. w towarzystwie włoskiego rzeźbiarza Bartolomeo Cavaceppiego. 51-letni uczony był u szczytu sławy. Wydane cztery lata wcześniej „Dzieje sztuki starożytnej” uczyniły zeń, jak napisał jeden z jego biografów, najsłynniejszego po Fryderyku II Niemca w Europie. W ojczyźnie czekało go iście królewskie powitanie. Jednak już podczas przekraczania Alp Winckelmann przeżył tajemnicze załamanie nerwowe. Postanowił wrócić do Rzymu. Cavaceppiemu z trudem udało się go, jak będzie później wspominał, „dowlec” do Wiednia. Tu uczony został z honorami przyjęty przez cesarzową Marię Teresę i kanclerza Wenzela Antona Kaunitza. Monarchini ofiarowała mu pamiątkowe medale, o – jak się później okaże – niewielkiej wartości materialnej, które prawdopodobnie staną się przyczyną jego tragicznej śmierci.
Z Wiednia Winckelmann udał się do Triestu, gdzie przybył 1 czerwca 1768 r. Zatrzymał się w Osteria Grande przy placu św. Piotra, największej i najlepszej oberży w mieście. Oberżysta Francesco Richter przydzielił mu pokój nr 10. Pokój obok, nr 9, zajmował przybyły dwa dni wcześniej Francesco Arcangeli. Winckelmann szukał statku, który mógłby go zabrać do Wenecji lub Ancony, a Arcangeli zaofiarował pomoc w tych poszukiwaniach. Przez najbliższe dni często widywano ich razem, czasem spożywali nawet wspólnie kolację w pokoju jednego z nich. Przy jakiejś okazji uczony pokazał nowemu znajomemu otrzymane od cesarzowej medale. 8 czerwca miał wreszcie odpłynąć. Około godz. 10 Arcangeli wszedł do jego pokoju i zarzucił siedzącemu przy biurku sąsiadowi na szyję pętlę sporządzoną z kawałka sznura. Winckelmann bronił się bardzo zdecydowanie i skutecznie. Niewiele brakowało, a obezwładniłby niższego przeciwnika. Potknął się jednak i upadł, a wtedy opryszek zadał mu kilka ciosów nożem (i sznur, i nóż nabył kilka dni wcześniej już w Trieście). W tym momencie drzwi do pokoju otworzył zaniepokojony odgłosami bójki kelner Andreas Harthaber. Na jego widok Arcangeli rzucił się do ucieczki. Rany Winckelmanna okazały się śmiertelne, a ówcześni chirurdzy byli bezradni; uczony złożył zeznania, sporządził testament, przyjął sakramenty i umarł kilka godzin po napadzie. Pochowany został dwa dni później w zbiorowym grobie. Jego szczątków nigdy nie odnaleziono.
Zabójcy udało się umknąć, choć zakrwawiony musiał przebiec przez całe miasto. Błąkającego się po okolicznych górach zatrzymał przypadkowy patrol żandarmerii. W Trieście trwało tymczasem intensywne dochodzenie. Władze miasta wiedziały już, że ofiara była wysokim rangą urzędnikiem papieskim, a sprawą interesuje się osobiście kanclerz Kaunitz. Po krótkim procesie Arcangeli został skazany na śmierć przez połamanie kołem. Wyrok wykonano publicznie 21 lipca 1768 r. o godz. 10 na placu przed oberżą.
Mimo niewątpliwej rzetelności śledczych do dziś wciąż na nowo powraca – często formułowany w podobnych wypadkach – zarzut zbyt krótkiej ławy oskarżenia. Ów niedosyt najzwięźlej wyraził chyba jeden z nielicznych polskich autorów, którzy zainteresowali się tym tematem: „Mimo starannie przeprowadzonego dochodzenia i skrupulatnych przesłuchań sprawcy, motywu tego zbrodniczego czynu w zasadzie nie ustalono”.
„Jakaś wyższa moc”
Śmierć Winckelmanna wywołała wśród intelektualistów europejskich, zwłaszcza niemieckich, prawdziwy szok. Współcześni (a i potomni) nie potrafili przy tym pogodzić się z faktem, że wybitny uczony zginął z ręki przypadkowego rabusia, pragnącego sobie przywłaszczyć niewielkiej wartości precjoza – taki motyw zbrodni podał Arcangeli. Czyżby to jakieś tajemne moce kierowały krokami zabójcy i ofiary, a ich spotkanie było zrządzeniem Przeznaczenia. Pogląd taki wyrażał już Goethe, gdy pisał w swych wspomnieniach, że Winckelmanna „jak wielu niezwyczajnych ludzi (…) przeznaczenie [Schicksal] wyróżniło (…) osobliwym i okropnym końcem”. Motyw ten będzie się pojawiał regularnie w beletrystyce osnutej na kanwie śmierci uczonego, zwłaszcza że sprzyja takim interpretacjom i epoka, zafascynowana pytaniami o relację między wolną wolą a zdeterminowaniem ludzkiego postępowania. Ostatnia podróż Winckelmanna wypełnia się tajemniczymi znakami zwiastującymi nieszczęście. Nawet najdrobniejsza niedogodność staje się „posępnym omenem”. Amely Bölte ostatni rozdział swojej powieści biograficznej „Winckelmann, czyli ze Stendal do Rzymu” (1861 r.) zatytułuje „Fatum” (Das Verhängnis). Także tworząca w NRD pisarka Jutta Hecker w powieści o patetycznym tytule „Płomienny żywot. Tęsknota, spełnienie i katastrofa w życiu J.J. Winckelmanna” wyrazi przekonanie, że krokami uczonego kierowała „jakaś wyższa moc”.
Nawet trzeźwi historycy ulegają tej samej pokusie.