Piknik na skraju pustki
George Musser próbuje rozwikłać zagadki otaczającego nas świata
Przestrzeń to wysiłek. Stąd wszystkie te siedmiomilowe buty i latające dywany – z pragnienia ucieczki od mozołu przemieszczania krok po kroku. Stąd te skrzydła, czary i eliksiry, które zabierały mitycznych bohaterów w podróż na skróty przez świat, prosto do miejsca, gdzie miało się dopełnić ich przeznaczenie.
Przestrzeń to nuda podróży. To błoto dawnych szlaków, które bywały przejezdne tylko latem i zimą (kiedy skuwał je lód). Przestrzeń to wilki, niedźwiedzie, robale, bagna i trzęsawiska.
Przestrzeń to arena walki z grawitacją, newtonowską siłą tajemną.
Ale przestrzeń to też wiedza. To w drodze, w linii przecinającej przestrzeń, człowiek dojrzewa. Pokonując przestrzeń, odnajduje mądrość, siebie, biegunkę – albo nic, albo wszystko naraz.
Przestrzeń to wreszcie miłość. To pokonywanie ostatnich centymetrów i skazane na niepowodzenie starcie z podstawowymi oddziaływaniami fizycznymi, czyli siłami, które uniemożliwiają jednemu ciału spleść się w sposób ostateczny z drugim, przeniknąć.
Innymi słowy: przestrzeń to życie. A brak przestrzeni to śmierć. Bo gdyby jej nie było, wszystko stłoczyłoby się w jednym, niemożliwie zagęszczonym punkcie. Nie byłoby tu i tam. Nie byłoby ja i ty, to i tamto. To znaczy niby byłoby wszystko, ale jakby nic nie było.
Niestety, przestrzeń naprawdę nie istnieje.
Koniec wieczności
Skąd się wzięła przestrzeń? To znaczy – kto ją wymyślił? Kto, nazywając, powołał ją do istnienia? George Musser (ur. 1965), fizyk, nagradzany dziennikarz naukowy, wieloletni pracownik najbardziej chyba szanowanego miesięcznika popularnonaukowego „Scientific American”, napisał niedawno książkę pod samowyjaśniającym się tytułem „Upiorne oddziaływanie na odległość i jego wpływ na czarne dziury, Wielki Wybuch i teorię wszystkiego” (Copernicus Center Press, 2018).