Też wybrałem się do Berdyczowa zimą. Po przejechaniu polskiej granicy odległości zaczęły się wydłużać, i można było sobie wyobrażać, że czas przestaje mieć znaczenie. Zupełnie w taki sam sposób, w jaki Conrad pisał o czasie w Azji, w „Lordzie Jimie” na przykład. I w gruncie rzeczy było wszystko jedno, czy orientalizuje czy nie. Napisałem kiedyś książkę, w której świadomie napchałem w podróżującego po Ukrainie autora mnóstwo stereotypów, przebarwień i zgrubień, żeby pokazać, w jaki sposób patrzą na nią współcześni Polacy.
Maya Jasanoff, historyczka z Harvardu, której ubiegłoroczna książka „Conrad i narodziny globalnego świata” wyszła już w Polsce, pisze, że Barack Obama, złapany kiedyś na czytaniu „Jądra ciemności” i zapytany, dlaczego czyta te rasistowskie potworności, odpowiedział, że dlatego, że dowiaduje się z nich wiele na temat białych. Ich stosunku do świata, patrzenia ich oczami. Obama został później prezydentem Stanów Zjednoczonych, faktycznym przywódcą większości białych na świecie, głową stworzonej i kierowanej do tej pory przez nich cywilizacji. Najlepszym dowodem na to, że nie tylko kolor skóry, ale i kulturowe pochodzenie (choć przecież Obama i tak był Amerykaninem) mogą być nieistotne, jeśli przyjmie się perspektywę imperium.
Niektóre imperia mają problemy z tym, by swym nowym obywatelom pozwalać na stanie się lojalnymi poddanymi – i upadają. Tak stało się na przykład z imperium, które kilkakrotnie próbowali stworzyć Niemcy. Są takie, które nie są pewne, jak się zachować, jak Imperium Brytyjskie, które upychało do pewnego momentu lojalnego wobec Korony hinduskiego prawnika Gandhiego w trzeciej klasie pociągu.
Są imperia, jak Unia Europejska, które nominalnie próbują poradzić sobie w ogóle bez kultury wiodącej i rzekomo składają się z samych nowych obywateli, a w gruncie rzeczy w kulturę wiodącą spajają się ideały państw założycieli.