Kłopot pojawia się już na etapie diagnozowania sytuacji. Znacząca zmiana nastawienia wobec nauki powinna bowiem zostać jakoś uchwycona w badaniach opinii publicznej. Problem w tym, że jest ich mało, a jeśli chodzi o Polskę, udało nam się znaleźć tylko dwa. Pierwsze to globalny projekt World Values Survey, w którym od 1981 r. analizowane są przekonania mieszkańców różnych krajów i wyznawane przez nich wartości. Polska w kontekście zaufania do nauki pojawia się pierwszy raz w badaniu z 1990 r., ostatnie przeprowadzono w 2012 r. Na pytanie, czy postęp naukowy i technologiczny czyni nasze życie lepszym (teraz i w przyszłości) niezmiennie ponad 60 proc. Polaków odpowiada, że tak.
Drugie źródło to prowadzone badanie CBOS określające prestiż zawodów. Ostatni raz zrobiono je w 2013 r. Największym poważaniem Polaków cieszyli się strażacy (co powtarza się od lat), na drugim miejscu uplasowali się profesorowie uniwersytetu, którzy za każdym razem znajdują się w ścisłej czołówce. Podobnie rzecz wygląda w badaniach, w których respondenci mieli ocenić uczciwość i rzetelność przedstawicieli różnych zawodów. Przeprowadzono je cztery razy w latach 1997, 2000, 2006 i 2016. I zawsze najwyższą średnią ocen otrzymywali naukowcy. Przed pielęgniarkami, nauczycielami i dentystami.
Spadku zaufania do nauki nie widać też w innych krajach zachodniego kręgu kulturowego. Zajrzyjmy do dominujących, również pod względem postępu naukowo-technologicznego, Stanów Zjednoczonych. Tam zaufanie do „liderów społeczności naukowej” nie zmienia się od lat 70. (deklaruje je ponad 40 proc. respondentów, jedynie w przypadku medycyny odsetek spadł z 60 do 36 proc., ale ta tendencja zaczęła się już w latach 80. i 90. XX w.). Większym od uczonych zaufaniem w USA cieszą się jedynie dowódcy wojskowi.