Od 2010 r. na terytorium Unii Europejskiej przybył mniej więcej 1 mln urodzonych w Afryce Subsaharyjskiej. To niecałe 0,2 proc. populacji całej UE. W sumie w jej granicach pozostają 4 mln osób pochodzących z terenów na południe od Sahary. To nadal mniej niż 1 proc. wszystkich mieszkańców zjednoczonej części Europy. Ale łatwo o wrażenie, że Afrykanie przyjeżdżają chętniej i w większych liczbach. Przekonanie takie wynika pewnie stąd, że nie osiedlają się równomiernie, częściej w dawnych metropoliach i w miejscach bardziej otwartych na imigrantów. W minionych latach towarzyszyli także uchodźcom i migrantom, którzy tłumnie ruszyli z Bliskiego Wschodu. No i obecnie to głównie oni próbują przepłynąć Morze Śródziemne.
Nagłe pojawienie się tak wielu potrzebujących u granic Europy, z apogeum w 2017 r., katalizowało zmiany w kontynentalnej polityce. Przyspieszyło emeryturę niemieckiej kanclerz Angeli Merkel. Obywatele m.in. Polski, Węgier, Włoch, Austrii, Francji, Niemiec i Skandynawii oddali władzę w ręce eurosceptyków, krytyków starych porządków i przeciwników przyjmowania obcych (albo pokładają w nich zwiększoną wiarę, udzielając poparcia w wyborach).
Stąd słychać wezwania do działań profilaktycznych. Planu Marshalla dla Afryki chce Antonio Tajani. Przewodniczący Parlamentu Europejskiego zaproponował pod koniec 2018 r., by Unia w budżecie na lata 2021–27 zarezerwowała 50 mld euro. Mimo swojego potencjału Afryka nie przyciąga inwestycji, twierdzi Tajani, owe 50 mld inwestycje na kontynencie podwoi. Hasło planu nie jest nowe. Sam Tajni podwyższa stawkę, w listopadzie 2017 r. domagał się 40 mld euro.
Instrumentu, który obudzi afrykański potencjał, a jednocześnie pozwoli zatrzymać problemy za Morzem Śródziemnym, a jeszcze lepiej za Saharą, poszukuje się od dawna.