Największą w tym względzie zagadką jest monarchia brytyjska. Skąd ta aprobata dla złoconych karet, przepychu i splendorów, skoro w istocie królowa jest tylko dekoracją polityczną?
Formalnie Elżbieta II skupia w swoim ręku nie tylko najwyższą władzę świecką, lecz także władzę duchową, jest bowiem głową państwa i Kościoła. Parlament też składa się z monarchy, Izby Lordów i Izby Gmin; nawiasem mówiąc, tron brytyjski fizycznie znajduje się w gmachu parlamentu – w Izbie Lordów.
Jednak w praktyce tzw. prerogatywy królewskie zostały niemal w całości przejęte przez ministrów. Ich kontrasygnata musi figurować na każdej, choćby najmniejszej i najskromniejszej decyzji monarchy. Królowa jest całkowicie i bez reszty ubezwłasnowolniona politycznie. Dzięki temu nie można mieć do niej o nic pretensji i realizować konstytucyjną zasadę: The Queen can do no wrong, czyli Królowa nie może czynić zła, w znaczeniu: nie myli się. Może więc pozostawać symbolem jedności, niczym u nas orzeł biały, który również się nie wypowiada.
To rozróżnienie między nietykalnym i nieskalanym królem a rządem czy partią polityczną ma istotne psychologiczne znaczenie dla obywateli, ułatwia im deklaracje lojalności czy nawet wierności wobec własnego kraju. Jeremy Paxman, znany brytyjski pisarz i komentator telewizyjny, w książce „On Royalty” (o ludziach krwi królewskiej, o królewskości) cytuje swe rozmowy z oficerami armii, którzy wspominają wrażenie, jakie wywarła na nich wizyta rodziny królewskiej. „Zainteresowali się nami. Nigdy czegoś podobnego nie odczuwamy w stosunku do polityków. Przy politykach myślimy: »Jaki mają w tym interes?«”. Składana przed monarchą przysięga służby wytłumia u żołnierzy świadomość, że na pole bitwy wysyła ich jakiś zgniły polityk.