Dziś nad Kościołem rzymskokatolickim gromadzą się burzowe chmury z powodu kryzysu pedofilskiego. Nie chodzi tylko o molestowanie nieletnich i podwójne życie wielu duchownych. Chodzi o system, który działał i działa w Kościele w drastycznej sprzeczności z etyką katolicką głoszoną z ambon. Chodzi o zbadanie politycznych i finansowych powiązań niektórych kościelnych notabli – uwikłanych w różne formy nadużyć seksualnych – z mafiami i skrajną prawicą. Trzeba wyjaśnić, czy nie opłacali się oni Watykanowi za milczenie, zasilając brudnym pieniądzem szczytne misje.
Bulwersująca sprawa seksualnych nadużyć meksykańskiego księdza Marciala Maciela Delgado, założyciela katolickiego imperium edukacyjnego o konserwatywnym przechyleniu, była znana władzom kościelnym niemal od początku, czyli od lat 40. XX w. Jednak Maciel, nazywany największym w historii Kościoła zbieraczem datków, przetrwał na swej funkcji przez cały pontyfikat Jana Pawła II.
Są dwie opcje: papież nie wiedział całej prawdy albo wiedział, lecz uznał, że jej ujawnienie byłoby szokiem uderzającym w autorytet Kościoła. Musi za tym iść kolejne pytanie: czy jeśli nie wiedział wszystkiego, to kto konkretnie i dlaczego blokował informacje? Dlaczego np. w sprawie molestującego kleryków abpa Juliusza Paetza trzeba było aż osobistej interwencji dr Wandy Półtawskiej? Przedarła się przez watykańską blokadę prawdopodobnie dlatego, że miała bezpośrednie dojście do papieża. Paetz zaprzeczał zarzutom, ale złożył rezygnację, żadnej innej kary nie dostał.
Wyświęcił go na biskupa Jan Paweł II. Ten sam papież mianował kardynałem Amerykanina Bernarda Lawa, który za masowe tuszowanie kościelnych skandali pedofilskich również nie poniósł kary. Papież przyjął jego rezygnację z funkcji ordynariusza Bostonu, ale Law zachował tytuł i znalazł schronienie za murami Watykanu.