PAWEŁ WALEWSKI: – Boi się pan tegorocznego lata?
PROF. KRZYSZTOF BŁAŻEJCZYK: – Trochę tak. W tym roku kończę 70 lat, a ludzie w moim wieku już źle znoszą upały.
A będzie jeszcze cieplej niż rok temu?
Nie można z góry zakładać, że choć klimat się ociepla, to każde kolejne lato będzie cieplejsze od poprzedniego. Ale kiedy spojrzeć na zmiany temperatury w perspektywie długookresowej, to krzywa idzie wyraźnie w górę.
Przez 200 ostatnich lat średnia roczna temperatura odczuwalna w Polsce południowej wzrosła o 2 st. C, jednak biorąc pod uwagę okres od 1920 do 2020 r., to jest aż o 11 st. wyższa. Przy czym letnie upały, choć na nich większość skupia uwagę, nie zwiększyły się aż tak drastycznie – gorące okresy mieliśmy w Polsce w latach 30., 50. i 70. Ten 11-stopniowy przyrost średniej rocznej odczuwalnej temperatury jest konsekwencją tego, że zimą fale mrozów są teraz krótkie i dużo słabsze niż dawniej.
Powinno nas to chyba cieszyć, bo przyjemniej wygrzewać się na słońcu, niż szczękać zębami z zimna.
Mróz jest bardziej zabójczy niż skwar, świadczy o tym choćby liczba zgonów na skutek znacznego wychłodzenia organizmu [rocznie w Polsce umiera z tego powodu średnio ok. 130 osób – przypis PW]. Ale to parny, wilgotny upał zdecydowanie czyni Ziemię nieprzyjazną dla życia.
W ciele
Dlaczego?
Po pierwsze, podczas takiej pogody jest wyraźnie mniej tlenu w powietrzu. Osobom z problemami kardiologicznymi i oddechowymi o wiele trudniej się więc oddycha. Po drugie, zawsze pod wpływem wysokiej temperatury woda odparowuje z powierzchni skóry i unosi wytwarzany przez organizm nadmiar ciepła w powietrze – ale gdy jest ono przesycone wilgocią, czyli parą wodną, to przestaje tę wodę odbierać.